Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dłuto zamienił na piłę motorową

RED
Eugeniusza Tacika zna wielu z nas. Może nie spotkaliśmy się z nim twarzą w twarz, ale jego twórczość, którą podziwiamy w wielu zakątkach kraju i za granicą, mówi o artyście z Binina bardzo dużo. W rzeźbiarstwie odkrył pasję i siebie samego. Nie potrafiłby już z niego zrezygnować. Nie potrafiłby nie tworzyć.

Park Zamkowy w Szamotułach, jak pisała nasza była redakcyjna koleżanka Magda Prętka, co roku pod koniec sierpnia odbywa podróż w czasie. A w zasadzie czas na kilka dni się tutaj zatrzymuje. Cichy stukot dłut i wesołe rozmowy dobiegające spod wierzb wyznaczają nowy rytm życia skweru i miasta. Przypominają o historii, za którą Szamotuły przez wiele lat bardzo tęskniły. Przypominają o plenerach rzeźbiarskich i sztuce ludowej, o artystach wpisujących się w dzieje miasta.

Wśród tych, którzy od 7 lat przyjeżdżają do Szamotuł, by brać udział w plenerach reaktywowanych przez Szamotulski Ośrodek Kultury, jedna osoba zajmuje szczególne miejsce. Każdy to potwierdzi, bo chociaż wszyscy artyści są wyjątkowi, a ich kunszt często wprawia mieszkańców w zachwyt, to on jest machiną napędzającą to wydarzenie. Eugeniusz Tacik, rzeźbiarz – gawędziarz z Binina, niewielkiej wsi w gminie Ostroróg, ponad 40 lat temu związał swoje życie ze sztuką. Wtedy jeszcze nie wiedział, że pewnego dnia jego prace zostaną rozsiane po całym świecie, a on sam tak mocno wpisze się w życie codzienne regionu, że związku tego nie da się już rozerwać.
Wciąż ciągnie go do rzeczy nowych, dzięki czemu to, co tworzy jest świeże i niepowtarzalne, a mimo to jego „rękę” wypatrzy się niemalże natychmiast. Wielu z nas – osób mieszkających, jak i tylko bywających w powiecie, zdążyło go poznać. Może nie spotkaliśmy się z nim osobiście, ale patrząc na jego dzieła dostrzegamy charakter pracy, technikę i humor, którego panu Geniowi z całą pewnością nie brakuje. O tym wszystkim chcemy dziś opowiedzieć.

Rzeźba była przypadkiem

Jego wielka przygoda z rzeźbiarstwem rozpoczęła się w 1976 roku podczas zajęć plastycznych, na które uczęszczał będąc uczniem szkoły zawodowej. Już wtedy dostrzegł w sobie talent, choć nie było jeszcze mowy o rzeźbie. Ta forma pojawiła się w jego życiu przypadkiem – kiedy dowiedział się o ogólnopolskim konkursie plastycznym ogłoszonym z okazji otwarcia Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie i, w którym oczywiście wziął udział. Dziś nie pamięta już tematu pracy, ale właśnie wtedy postanowił stworzyć pierwszą w swoim życiu rzeźbę. – Od razu rzuciłem się na głęboką wodę. Miałem do dyspozycji bardzo proste, prowizoryczne narzędzia. To były jakieś scyzoryki, noże, stolarskie dłuto, nic wielkiego – opowiada.

Mimo prostoty w technice, praca Eugeniusza Tacika, szturmem przeszła przez wszystkie szczeble konkursu – od eliminacji wojewódzkich, po centralne.
– Podczas zakończenia roku szkolnego, już w 1977 roku dowiedziałem się, że moja rzeźba i praca kolegi Jurka Sroczyka, jako jedyne z naszej szkoły, znalazły się w finale. Pamiętam, że później zostały wystawione w urzędzie marszałkowskim w Poznaniu – wspomina Tacik. – Ten konkurs był momentem przełomowym. Wtedy zaraziłem się rzeźbiarstwem – dodaje.
Kolejne lata poświęcił samodoskonaleniu. Cały czas pracował zawodowo, ale w każdej wolnej chwili coraz bardziej zagłębiał się w poznawanie formy rzeźbiarskiej. – Uczyłem się rzeźbić studiując książki z zakresu architektury i malarstwa, na które nota bene wydałem majątek – śmieje się. – Dążyłem, zresztą nie tylko wtedy, ale zawsze, do pewnej wyimaginowanej doskonałości. Cały czas do niej dążę – dodaje.
Wspomnienie związane z tamtym okresem, które od razu przychodzi mu na myśl, to mnóstwo odniesionych ran. – Jestem samoukiem, więc dopóki sam czegoś nie spróbowałem, nie miałem pojęcia co z tego wyjdzie. Uczyłem się dopiero trzymać dłuto w ręce – mówi.
Pierwszą prawdziwą rzeźbę, którą pamięta, wykonał w 1978 roku. Miała 1,5 metra wysokości i przedstawiała zamyślonego chłopa. Przez wiele lat zdobiła ogród rodziców pana Genia, później z powrotem trafiła do niego. Kiedy pojawił się pomysł, by przekazać ją harcerzom z Wronek i miało już dojść do sprezentowania rzeźby, okazało się, że... została skradziona! Z ogrodu znajdującego się przy domostwie! – Życie pisze różne scenariusze – komentuje z uśmiechem.

Tułaczka po Polsce
W latach 1983 – 1989 Eugeniusz Tacik prowadził sekcję rzeźbiarską w Gminnym Ośrodku Kultury w Ostrorogu. Swoją artystyczną pasją i wiedzą dzielił się z 17 dzieci. Z wieloma uczniami do dziś utrzymuje kontakt, wielu odwiedza go w pracowni w Bini-nie.
Choć wcielił się w rolę nauczyciela, nie zapomniał o własnym rozwoju nieustannie podwyższając sobie poprzeczkę. I wtedy nastąpił kolejny przełom w jego pracy twórczej. Otrzymał zaproszenie do udziału w wystawie rolniczej w Sielinku połączonej z pre- zentacją rękodzieła ludowego. To było to! – Moje prace zostały wówczas dostrzeżone. De facto, to po wystawie w Sielinku rozpocząłem tułaczkę po Polsce z rzeźbami. Potem była Szreniawa i lawina zaproszeń na kolejne imprezy. Zdarzały się takie sytuacje, że tydzień w tydzień wędrowałem po kraju prezentując swój dorobek. Przy okazji nauczyłem się snuć gawędy o rzeźbach, które wyszły spod moich rąk – opowiada.
Mimo pewnego rozgłosu, woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Dalsze poznawanie sztuki, rozwój techniki i warsztatu – to były jego priorytety. Niewątpliwie pomagało mu w tym wykształcenie techniczne, dzięki któremu sam odkuwał część dłut i przygotowywał rączki do nich – tak, by idealnie pasowały do ergonomii jego dłoni.
Czas wolny dzielił pomiędzy rodziną i rzeźbieniem. Czasu jednak zawsze brakowało. Oprócz wystaw brał też udział w przeróżnych jarmarkach i innych imprezach okolicznościowych. – Zimową porą potrafiłem wykonać około 200 prac, by na wiosnę mieć co pokazywać na wyjazdach – wspomina – Dziś niestety nie mam na to już czasu. Wciąż jestem aktywny zawodowo, nadal otrzymuję sporo zamówień, no i są jeszcze plenery rzeźbiarskie – opowiada Eugeniusz Tacik.

Wyzwanie

Pan Geniu pielęgnuje w sobie młodzieńczego ducha. Być może właśnie dlatego cieszy się doskonałym humorem i pełno w nim chęci do odkrywania świata oraz sztuki na nowo. Mówi, że gdyby nie mógł wyznaczać sobie nowych wyzwań, jego praca nie byłaby tak fascynująca. To ciągłe
podwyższanie sobie poprzeczki napędza go do działania.
Tak było też dobrych 10 lat temu, kiedy odważył się sięgnąć po piłę mechaniczną. Na plenerach rzeźbiarskich nie była ona niczym nowym, choć trend na rzeźbiarzy – pilarzy w Polsce dopiero raczkował. Pan Geniu otrzymał wtedy pierwsze zamówienie na rzeźbę wielkoformatową.
– To była postać św. Huberta, którą wykonywałem dla szkoły w Goraju. Rzeźbiłem ją, w co dziś trudno mi uwierzyć, miesiąc czasu!– opowiada z uśmiechem – A wszystko tak naprawdę wynikło z potrzeby zmierzenia się z nowym wyzwaniem. Piła miała oczywiście pomóc w realizacji rzeźb dużoformatowych, ale ciągnęło mnie też do rzeczy nowych. Najpierw zaopatrzyłem się w piłę elektryczną, a później w motorową – wspomina.
Nie było jeszcze wtedy mowy o prowadnicach i łańcuchach dedykowanych piłom do rzeźbienia. Nie było takich pił. Dziś za to są one nieodzownym sprzętem stosowanym do rzeźbienia podczas plenerów, gdyż nie sposób w ciągu 3 dni wykonać 2,5 – metrowe prace posiadając jedynie dłuta i siekiery. – Kolega Piotr Staszak, który w latach 80. przyjeżdżał jako dziecko wraz z ojcem na plenery do Szamotuł, opowiadał mi, że pamięta jak pilarz już wtedy pomagał artystom wykonując kilka cięć. Sprzęt był jednak bardzo drogi, albo po prostu go nie było – mówi Eugeniusz Tacik.

Obcowania z piłą również uczył się sam, od początku. Nie było to łatwe, ale w końcu to on postawił przed sobą to wyzwanie. Rzeźbę św. Huberta wykonywał na dworze. O mało co, a skończyłoby się tragicznie! – Spadłem z 1,5-metrowego rusztowania z piłą w ręku, która zdjęła mi but i naruszyła stopę. Wtedy podjąłem decyzję o budowie pracowni – opowiada – Wkrótce potem zakupiłem też specjalną odzież. Trzeba wiedzieć, że w przypadku naszej pracy – pracy rzeźbiarzy, nie istnieją żadne przepisy dotyczące bezpieczeństwa – dodaje.
Dziś artyści pracujący z piłami motorowymi mogą wybierać w bogatej ofercie sprzętu. Specjalizuje się w tym kilka firm, które produkują dla rzeźbiarzy specjalne piły, prowadnice, łańcuchy. Błędne zatem jest myślenie, że sprzęt rzeźbiarzy – pilarzy to ten sam, który wykorzystują leśnicy.

Z czasem pan Geniu opanował sztukę tworzenia przy użyciu piły niemalże do perfekcji. Mówi, że w tym względzie cały czas się uczy, choć dziś potrafi „ciężkim sprzętem” wykonać również kosmetykę rzeźby. Mimo to, dłuta w jego pracowni wciąż zajmują szczególne miejsce. Wiele z nich towarzyszy mu od bardzo dawna, a jedno dokładnie od 39 lat! – Gdy trzeba dopracować szczegóły takie jak oko, ucho, czy nos, dłuto jest niezastąpione – podkreśla. Rzeźba św. Huberta była zaczątkiem prac dużoformatowych. Wykonał ich już setki. Mówi, że spoglądając na najbliższy region łatwiej byłoby wskazać miejsca, w których jego rzeźby jeszcze nie zagościły, niż te, w których można je spotkać. Są w Rzecinie, Lutomiu, Rozbitku, Międzycho-dzie, Zajączkowie, Koźlu, Szamo-tułach, Wronkach, Obrzycku i na wielu posesjach prywatnych w Wielkopolsce. Inne spotkamy podróżując po świecie – od Australii, przez Egipt, Włochy i Francję, na Stanach Zjednoczonych i Niemczech kończąc, a to i tak tylko część listy miejsc, w których podziwiać można jego sztukę.

Twarz kobiety zatopiona w kosmykach włosów

Proces rzeźbienia zaczyna się zawsze od tematu, który zostaje Tacikowi zlecony lub nagle rodzi się w jego głowie. Potem przychodzi czas na wybór materiału. Surowiec często bywa też podpowiedzią tematu. Zdobywa go w rozmaity sposób. Materiał niekiedy trafia do niego od znajomych, innym razem otrzymuje telefon z tartaku. Po latach obcowania z drewnem, zna już jego strukturę i wie, po jakie gatunki drzew najlepiej sięgać. – Na plenery najbardziej nadają się dąb i topola. Dąb jest gatunkiem szlachetnym, a topola świetnie radzi sobie z warunkami atmosferycznymi. Po zaimpregnowaniu może bardzo długo stać na świeżym powietrzu. Nigdy bym nie użył za to np. lipy do rzeźby plenerowej – opowiada. – Z kolei w przypadku mniejszych form rzeźbiarskich najlepszy jest materiał wysezonowany w naturalny sposób liczący sobie np. kilkanaście lat – dodaje.

Na pytanie o tę ukochaną, najbardziej szczególną rzeźbę w jego dorobku, odpowiada bez namysłu. Była to praca przedstawiająca twarz kobiety zatopioną w kosmykach włosów (na zdjęciu powyżej). Powstała w ramach cyklu, który artysta zatytułował „Poszukiwania”. Stanowił on pewnego rodzaju rachunek sumienia – podsumowanie pasji rzeźbiarskiej Tacika, w którym intuicyjnie można wyczuć nastrój niepokoju i obaw. Cykl ten pan Geniu zapoczątkował w momencie, kiedy pojawiło się podejrzenie, że jest poważnie chory. Na szczęście, były to tylko obawy.
– Z tą rzeźbą wiąże się pewna historia. Otóż, dość długo nie mogłem jej sprzedać, a tak naprawdę bardzo przywiązałem się do tej pracy. Wyjeżdżałem akurat na jakąś imprezę do Grudziądza i postanowiłem, że jeśli tam jej nie sprzedam, to już nigdy. Wyznaczyłem zaporową cenę, bo podświadomie chciałem, by rzeźba ze mną została. I co? Poszła od razu – śmieje się.

Dawać coś od siebie
Samo tworzenie, choć jest clue pracy rzeźbiarza, z czasem przestało mu wystarczać. To dlatego bierze udział w akcjach charytatywnych i to dlatego wraz z Piotrem Michalakiem, dyrektorem Szamotulskiego Ośrodka Kultury, bardzo długo pracował nad ideą powrotu cyklicznych plenerów rzeźbiarskich do Szamotuł.
– Ten pomysł dojrzewał od czasu, kiedy pan Piotr pracował jeszcze jako dziennikarz – mówi Tacik. – W końcu sie udało! Plenery po 30 latach zostały reaktywowane. Dzięki nim miasto zmienia swój wizerunek i spojrzenie na sztukę. We mnie natomiast tli się taka wewnętrzna satysfakcja, że mogę dzielić się przyjemnością tworzenia w Szamotułach z ogromną liczbą osób. To nie tylko artyści, którzy goszczą na plenerach, ale i mieszkańcy, którzy przychodzą do parku, by podglądać naszą pracę, by z nami porozmawiać. Szamotu-łom brakowało klimatu związanego z obecnością rzeźbiarzy – mówi.
To też m.in. dzięki jego staraniom plenery zostały reaktywowane w Ostrorogu.

Pan Geniu chce swoją twórczością dawać innym coś od siebie. Mówi, że dopiero wtedy to, co robi nabiera prawdziwej wartości. Jest przesiąknięty pragnieniem tworzenia i nie wyobraża sobie, by mógł porzucić tę sztukę. – Kiedy spotykamy się w gronie kolegów rzeźbiarzy zawsze dochodzimy do wniosku, że my jesteśmy już na rzeźbiarstwo skazani – śmieje się – Tadziu Bardelas, mój serdeczny przyjaciel, liczy sobie 70 lat i wciąż tworzy, ba! ani myśli by przestać. Mi trochę jeszcze do 70 – tki brakuje, ale gdybym miał mierzyć do niego, to przynajmniej jeszcze 10 lat popracuje – kwituje.

Pod koniec sierpnia z Parku Zamkowego znów będzie dobiegać odgłos pił motorowych. Po jedną z nich sięgnie i on.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto