Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Ej, wywijasy! Zapraszam na boisko!”, Tadeusz Słomiński o Sparcie Szamotuły

PM
Dla Tadeusza Słomińskiego miłość do Sparty Szamotuły pozostanie na zawsze
Dla Tadeusza Słomińskiego miłość do Sparty Szamotuły pozostanie na zawsze Archiwum
„Wywijasy” to cykl wywiadów z ikonami szamotulskiego futbolu. Dziś rozmawiamy z jednym z najstarszych zawodników, trenerów i działaczy klubu

Dawni spartanie nie raz wspominali jego nazwisko przy okazji wcześniejszych wywiadów. Nic dziwnego zresztą. Tadeusz Słomiński dał się poznać zarówno jako świetny zawodnik końca lat 50. i 60., jak i dobry trener, oddany klubowi działacz. Na 31 meczów rozgrywanych w sezonie strzelał 18 goli. Był walecznym, choć pełnym skromności zawodnikiem, później także trenerem. Spod jego skrzydeł wyszło wielu utalentowanych piłkarzy, którzy następnie znaleźli swoje miejsce w drużynie Lucjana Gojnego. Mimo, że dziś nie angażuje się już w działalność klubu mówi, że o Sparcie nie jest w stanie zapomnieć. Związany był z nią w końcu przez 40 lat! A wszystko zaczęło się od „szmacianki” – wykonanej z płótna piłki, która towarzyszyła Panu Tadeuszowi i jego kolegom podczas gry na placach, ulicach, w parkach...

Jest Pan jedną z tych osób, dla których piłka stała się pierwszą miłością?

Coś w tym jest. Z piłką związałem się we wczesnej młodości, w latach powojennych. Ojciec działał w Sparcie, po wojnie pełnił nawet funkcję prezesa. Poprosiłem go kiedyś, by zabrał mnie na mecz. Pierwsze spotkanie jakie zobaczyłem rozgrywały pomiędzy sobą Szamotulski Klub Sportowy SKS i Harcerski Klub Sportowy HKS „Czarni”. I to było to! Gdy zobaczyłem stadion, piłkarzy, to mnie całkowicie pochłonęło! Od razu nie zacząłem jednak grać, byłem za młody. Przez lata śledziłem losy klubu i zawodników, a gdy skończyłem technikum w Środzie Wlkp. w końcu przyszedł mój czas. Przygoda ze Spartą rozpoczęła się dokładnie w roku 1957 i trwała nieco ponad 10 lat. Grałem z wieloma do dzisiaj znanymi zawodnikami, jak Konrad Piechowiak – moim zdaniem najlepszy gracz w historii klubu, Marian Pupka, Zygmunt Lisiak, bracia Kryg, Lala, Orlik, Stachowiak, Kierzek w bramce, Grzegorzewski, Tadeusz Proszyk – również w bramce. To byli zawodnicy, z którymi przez te 10 lat spotykałem się na treningach, razem jeździliśmy na mecze.

No właśnie – wyjazdy. Wielu starszych zawodników wspomina je z ogromnym sentymentem, chociaż odbywały się na pace samochodu ciężarowego...

Te wyjazdy były bardzo odległe – jeździliśmy aż do Kępna, do Ostrowa, Wrześni, do Kalisza. Jako ciekawostkę powiem, że w Kaliszu w tamtym okresie istniały aż 3 drużyny: Prosna, Włókniarz i Calisia. Do Poznania również jeździliśmy – do Olimpii, Lecha, do Warty. Energetyk wtedy też działał i oczywiście Grunwald. Tych drużyn, z którymi spotykaliśmy się na boiskach dzisiaj częściowo już nie ma, a częściowo różnią nas klasy rozgrywek. Proszę sobie wyobrazić, że ci dzisiejsi rywale Sparty w latach 50. i 60. byliby rywalami drugiej drużyny. Taki był poziom ówczesnej piłki. Faktycznie jeździliśmy samochodami ciężarowymi na mecze, w których siedzieliśmy na twardych deskach. Była w nas jednak wielka radość z tego wyjazdu, prawdziwy entuzjazm. Takie podróże trwały nawet po kilka godzin, a po meczu trzeba było szybko wrócić, by zawodnicy, którzy pracowali na miejscu zdążyli do pracy na 7.00 rano. Nie było żadnych zwolnień – każdy, jak prawdziwy amator brał udział w rozgrywkach. Podam przykład – bramkarz Grzegorzewski był maszynistą i na mecz zabieraliśmy go zazwyczaj po drodze. Lokomotywa zatrzymywała się np. na torach przy cmentarzu w Szamotułach, on wyskakiwał, zajmował miejsce w samochodzie i jechał dalej z nami. Z kolei inny kolega – Edward Szuflak, mieszkał wówczas w Międzychodzie i przyjeżdżał na treningi oraz mecze do Szamotuł motorem, Jawą. Był dobrym zawodnikiem w ataku, strzelał też trochę bramek. Wracając jednak do wyjazdów – po drodze śpiewaliśmy różne piosenki – w ten sposób umilaliśmy sobie czas. Bo niegdyś Sparta była bardzo rozśpiewana! Do dziś wiele z tych piosenek pamiętam. Podobnie jak dużo ciekawych sytuacji związanych z meczami wyjazdowymi. Kiedyś np. pojechaliśmy na mecz do Konina. Zajeżdżamy, a tam pełen stadion ludzi. Okazało się, że losowano Totolotka (bo przecież niegdyś na stadionach losowania się odbywały). No więc tłumy na trybunach, a my wygrywamy 1:0! Świetna sprawa, takie rzeczy wspomina się z radością.

Porozmawiamy jeszcze chwilę o Pana początkach w klubie. W jakiej klasie pod koniec lat 50. grała Sparta?

Wtedy była to jeszcze A – klasa, jednak kilka lat po tym, jak dołączyłem do Sparty – w 1961 roku pierwsza drużyna z impetem awansowała do III ligi, a druga drużyna do klasy A. To był dobry czas dla klubu. Moim pierwszym trenerem był pan Marian Jankowiak, były zawodnik Warty Poznań grający na pozycji bramkarza. Człowiek nie zawsze doceniany, nie miał jakieś wielkiej charyzmy, nie był też typem krzykacza, ale odrobiliśmy z nim bardzo ważną lekcję podstaw piłkarskich. Po nim z Poznania zaczął przyjeżdżać do Szamotuł pan Tadeusz Jakubiak, również były zawodnik Warty. Bardzo go ceniłem. Dobry, spokojny, zrównoważony trener. Później nastały już czasy pana Bernarda Vidury – świetnego szkoleniowca, który niestety odszedł za wcześnie. Treningi odbywaliśmy 2 razy w tygodniu i faktycznie dostawaliśmy w kość. To przynosiło jednak efekty później – na meczach, bo fizycznie byliśmy świetnie przygotowani do gry. Na tym drugim treningu – czwartkowym przeważnie – pierwsza drużyna grała sparing z drugą drużyną. Pierwsza zbierała się w szatni na dole, a druga – w szatni na górze. Ustalane wtedy były składy drużyn – mniej więcej takie, jakie miały zagrać w niedzielę. Czekaliśmy na to ze zniecierpliwieniem!

Nie od razu znalazł Pan jednak miejsce w podstawowym składzie…

To prawda. Na początku siedziałem na ławce, nie było dla mnie miejsca w pierwszej drużynie. Bo najpierw trzeba było się wykazać na treningach, pokazać umiejętności, zaangażowanie, by zostać powołanym. Dość szybko jednak mnie doceniono i zostałem spartaninem pierwszej druzyny. Grałem na lewym ataku. Trochę inaczej wtedy rozgrywało się mecze, bo nas było w ataku pięciu. Półlewy był Pupka, Konieczny na środku, Pajączkowski i Klimczak na prawej stronie. Dziś takiego układu już się nie stosuje.
Z drużyną seniorów związany byłem do 67’, a w zasadzie do 68’. Gra w piłkę dawała nam wtedy dużo radości, choć poza sat

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto