Szamotuły. Niewielki lokal przy ulicy Braci Czeskich. W witrynie wychodzącej na brukowaną drogę kręci się kolorowy „lizak”. Po zmroku jaskrawy neon wciąż przykuwa uwagę przechodniów. W tygodniu drzwi tutaj praktycznie się nie zamykają. Panowie ze zniecierpliwieniem wyczekują chwili, w której zasiądą na fotel. Podobnie, jak ich synowie, nawet ci kilkuletni, którzy czują się tu jak prawdziwi mężczyźni. To dla nich pewnego rodzaju rytuał. To jak dziś strzyżemy? Jak golimy? – pyta z uśmiechem Janek.
Przypadek
Johnny Barber Shop wpisał się już w miejską przestrzeń. Do tego stopnia, że trudno byłoby dziś wyobrazić sobie Szamotuły bez niego. To nie przesada. O męskim zakładzie fryzjerskim w dawnym stylu, marzył nie tylko Jan Myszkowski, który w marcu tego roku wcale nie z impetem, ale po cichu, nieśmiało wręcz „wbił się” na lokalny rynek. Marzyli o nim sami szamotulanie. Ci pamiętający specyficzny zapach i klimat zakładów, do których niegdyś udawali się ich ojcowie i dziadkowie, by przystrzyc zarost. I ci, których zawsze fascynowały opowieści o rozmowach toczonych w męskim gronie w kolejce do zaufanego golibrody. Janek przywrócił zatem miastu część zapomnianej codzienności.
– Zdawałem sobie sprawę z tego, że to będzie ryzykowne posunięcie. Usługi, które zamierzałem świadczyć nie są przecież niczym prestiżowym. To coś normalnego, codziennego, ale jak się okazuje – bardzo potrzebnego – przyznaje.
A wszystko, jak to zazwyczaj bywa, zaczęło się od przypadku. Przed wyborem szkoły zawodowej Janek szczególnie nie interesował się fryzjerstwem. Przyznaje jednak, że zawsze podobały mu się klasyczne fryzury w stylu James’a Dean’a – dobrze ułożone i zaczesane włosy. Kolega postawił na zawód fryzjera, więc i on spróbował, z ciekawości. Rozpoczął naukę w Zespole Szkół nr 3 w Szamotułach. Odbywał praktyki, a następnie staże w lokalnych zakładach. – Z czasem stwierdziłem, że jestem już zmęczony obcowaniem z kobietami – śmieje się – A potem w ogóle nie chciałem być fryzjerem. Zrobiłem sobie przerwę – opowiada.
Nie na długo jednak. Do Polski powoli zaczęła wdzierać się moda na barber shopy. Powracało fryzjerstwo męskie w starym, dobrym stylu. To było to. To, co Janek chciał robić. Postawił, więc wszystko na jedną kartę i otworzył pierwszy w Szamotułach po latach zakład oferujący usługi tylko i wyłącznie dla panów: strzyżenie, golenie, przycinanie brody.
– Wszystkiego, oczywiście poza strzyżeniem, nauczyłem się sam. I chyba jestem dobrym przykładem na to, że drogie szkolenia wcale są potrzebne – mówi sza-motulski barber – Czytałem, śledziłem trendy, oglądałem dużo filmików. Najpierw doskonaliłem umiejętności na rodzinie i znajomych, a gdy poczułem się już pewnie, postanowiłem otworzyć swój zakład – wspomina.
W męskim gronie
W zakładzie na Braci Czeskich czuć stary klimat. I nie chodzi wcale o stylowe brzytwy wiszące na ściennej ramie, które Janek odziedziczył po dziadku, czy klasyczne radio w drewnianej oprawie stojące na jednej z półek. Czuć tu klimat klasy, której dziś bardzo brakuje.
– Do każdego klienta podchodzę indywidualnie. Staram się nawiązać z nim rozmowę, zaprzyjaźnić się, by tym samym lepiej zrozumieć jego potrzeby. Klient powinien czuć się na luzie, wtedy ten czas spędzany w zakładzie jest przyjemniejszy zarówno dla niego, jak i dla mnie – wyjaśnia Jan – Każdemu opowiadam też o sprzętach jakich używam, tak by czuli się bezpiecznie. Stosuję jednorazowe żyletki, a brzytwy na noc pozostawiane są w specjalnym roztworze dzięki, któremu następuje dezynfekcja – dodaje.
Jego praca nie ogranicza się jednak tylko do przycinania brody i strzyżenia. Janek wciela się również w rolę doradcy. Opowiada panom o kosmetykach do pielęgnacji włosów, czy skóry twarzy, po które warto sięgać. Uczy też jak należy prawidłowo się golić.
__– Sporo osób wciąż źle się do tego zabiera , a potem pojawiają się problemy skórne. Mam klienta, który przez długi czas chodził od dermatologa do dermatologa, a okazało się, że wystarczyło tylko zmienić złe przyzwyczajenia. Skórę trzeba też właściwie przygotować, najlepiej golić się zaraz po ciepłej kąpieli albo stosować gorące kompresy. Należy wyposażyć się w odpowiednią maszynkę, a nie jakąś jednorazówkę. Najlepsze są te, których używali nasi ojcowie i dziadkowie, czyli z żyletką w środku, zakręcane od góry. O tym też opowiadam klientom – mówi barber.
Faktem jednak jest, że noszenie brody stało się dziś po prostu modne. Wielu panów zagląda, więc do Jonny’ego Barbera, by odpowiednio ją wyprofilować.
– Mężczyzna z brodą niekoniecznie musi wyglądać jak kloszard. Jeśli jest ona dopasowana do kształtu twarzy i odpowiednio zadbana, wygląda naprawdę bardzo dobrze. Panie, które czekają w zakładzie na swoich meżczyzn, są później zresztą bardzo zadowolone – śmieje się – Broda jest wypachniona, przyjemna w dotyku. Tak samo wygląda to, jeśli chodzi o strzyżenie. Panowie przyzwyczaili się, że w drogerii jest tylko żel do włosów z bąbelkami, albo lakier, który kradną swoim kobietom. I później wcale nie wygląda się dobrze. A fajna męska fryzura przecież nie musi być metroseksualna. Dobrze wyczesane włosy, dobrze przystrzyżone, prezentują się naprawdę świetnie, bardzo męsko – dodaje.
Janka odwiedzają nie tylko mężczyźni, bądź panie pragnące zapisać na wizytę swoich partnerów, ale i dzieci. W salonie nie znajdziemy jednak specjalnego krzesła przystosowanego do ich potrzeb.
– Chłopcy, tak jak ich ojcowie, siadają na dużym fotelu. Dzięki temu czują się poważnie, czują się jak meżczyźni – opowiada Jan – Często chcą, by wyciąć im jakieś wzorki, których osobiście nie lubię, ale w końcu klient nasz pan – śmieje się chłopak.
U Johnny’ego Barbera toczą się męskie rozmowy. Podczas rozgrywek Euro, aż kipiało od emocji. Janek często podejmuje jednak i poważne rozmowy z klientami.
– Jeśli dostrzegam jakieś problemy skórne, jak np. łuszczyca, staram się doradzać, co należy z tym zrobić. W normalnych zakładach, wśród pań, mężczyźni często wstydzą się o tym mówić, wstydzą się zapytać. U mnie nie ma czegoś takiego, jesteśmy w końcu w swoim męskim gronie. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że każdemu nie spodoba się mój sposób bycia, czy klimat, który panuje w zakładzie, ale to normalne. Każdego przecież się nie zadowoli – dodaje.
Janek lubi wyzwania. Lubi kombinować z fryzurami i zarostem. Tłumaczy, że chociaż większość klientów zdaje się na niego lub ma już jakąś wizję tego, jak chciałoby wyglądać po wyjściu z zakładu, bywają i tacy panowie, którzy są chyba marzeniem każdego barbera. Rzucają rękawicę. – Jakiś czas temu zajrzał do mnie chłopak, który sam jest fryzjerem, pracuje w Poznaniu. Doskonale wiedział, jak ma wyglądać jego fryzura. Nie było to łatwe, bo z jednej strony musiałem zmierzyć się z kolegą po fachu, z drugiej – sprostać dość wysokim oczekiwaniom. Jednym słowem – rzucił mi wyzwanie. To są jednak świetne momenty, tym bardziej jeśli chodzi o jakieś odważne cięcia – opowiada barber – Udało się! Widziałem, że klientowi podobał się efekt końcowy. Był tak zadowolony, że umówił się nawet na wizytę tuż przed swoim ślubem – dodaje.
Bez sztuczności
Dziś w kolejce do Janka panowie muszą poczekać przynajmniej 2 tygodnie. Niektórzy się zniechęcają, inni zaglądają na Braci Czeskich nawet z dalszych ośrodków w Polsce. Ostatnio do Johnny’ego Barbera zawitał dżentelmen ze Szczecinka, stałym gościem są też mieszkańcy Czarnkowa, Pniew i Wronek. Dla niektórych szamotulan to już drugi dom.
– Chciałbym pozostać w tym klimacie – małego zakładu, w którym panuje luźna, domowa wręcz atmosfera. Nie chcę być barberem, na których dziś jest trend. Nie chcę tu sztuczności. To przecież prosta usługa dla panów – strzygę, golę, rozmawiam, mogę przybić piątkę i tyle. Zapraszam ponownie – mówi Jan – Z drugiej strony przydałby mi się ktoś do pomocy, bo godzin w ciągu dnia powoli zaczyna brakować – mówi z uśmiechem.
Ma dystans do siebie i tego co robi. Nie potrafi jednak ukryć tego, że praca daje mu ogromną satysfakcję i sporą dawkę samozadowolenia. Że jest jego pasją.
Klimat jaki stworzył w Johnny Barber Shop różni się od specyfiki dawnych zakładów fryzjerskich dla mężczyzn. Ale niewiele – zaledwie nutą nowoczesności. Przywołuje też skojarzenia z amerykańskimi barber shopami. I w zasadzie brakuje tylko rapu lub jazzu płynącego ze starego radia, by w jednej sekundzie przenieść się na Brooklyn.
Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?