Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sparta Szamotuły w retrospektywie, czyli "Ej, wywijasy! Zapraszam na boisko"!

Redakcja
Sparta Szamotuły w retrospektywie - Tadeusz Kalotka
Sparta Szamotuły w retrospektywie - Tadeusz Kalotka Archiwum
Sparta Szamotuły widziana oczyma samych zawodników - dawnych spartan z czasów, kiedy o pieniądzach za grę nie było mowy - to główne założenia cyklu "Ej, wywijasy! Zapraszam na boisko"! Po miesięcznej przerwie, niezależnej od nas, wracamy do cyklu zmieniając jego zasady. Od tej pory wywiady publikowane będą co 2 tygodnie w każdą niedzielę. Materiał zrealizowany z Tadeuszem Kalotką niestety nie jest całkowity, gdyż ucierpiał w wyniku zdarzenia losowego, do jakiego doszło w naszej redakcji

Trudno wyobrazić sobie Spartę Szamotuły bez niego. Przewodził drużynie - najpierw na boisku, potem jako trener. Był dobrym duchem zespołu, choć wielu dawnych graczy z uśmiechem stwierdza, iż wywijasem był niemożliwym. Z powodzeniem związać mógł swoją karierę z pierwszą ligą, a jednak wybrał inaczej. Trójka na koszulce w spartańskich barwach już zawsze kojarzyć się będzie z zawodnikiem wybitnym i szczególnym, którego związek z futbolem był tak silny, że zakończył go dopiero w wieku 41 lat. Podobno, gdy grał w obronie, bramkarz mógł wstawić sobie krzesełko do bramki i na nim usiąść - nie miał zbyt wiele do roboty. Podziwiał Gerarda Cieślika z Ruchu Chorzów. Wielu podziwiało jego. Panie i panowie, Tadeusz Kalotka...

Kiedy mówi się dziś o Sparcie Szamotuły, gdy wspomina się te dawne sportowe legendy, w zasadzie za każdym razem pada Pana nazwisko. Nie ma wątpliwości, że zapracował Pan na to, ale jak tak naprawdę przygoda ze Spartą się rozpoczęła?

Nie odkryję chyba niczego nowego w tym temacie, bo zaczęło się zwyczajnie od gry na ulicach, polnych placach. Ja okupowałem wtedy z kolegami plac pomiędzy ulicą Obornicką, a Nowowiejskiego, mieszkałem w pobliżu. Nie było wtedy jeszcze tych bloków, w związku z czym pusta przestań stała się dla nas polem do gry. Tam zaczynałem. Ustawialiśmy bramki z dwóch drągów i bawiliśmy się w futbol od rana do wieczora. Krzyczałem tylko do mamy, by zrzuciła jakieś kanapki z okna (śmiech). Rozgrywaliśmy turnieje dzikich drużyn, które swobodnie formowały się w całym mieście. Sporo chłopaków grało i to dosłownie – wszędzie. Poziom piłki był, więc wysoki.
Dokładnie w 1960 roku zacząłem grać w drużynie juniorów. Wówczas Sparta nie posiadała jeszcze drużyn trampkarzy, a także niższych kategorii wiekowych. Do juniorów nie było jednak tak łatwo się dostać, bo jak już wspomniałem – w Szamotułach w piłkę grało sporo chłopaków, więc kiedy przychodzili do Sparty potrafili już porządnie piłkę rozegrać.
Już po roku gry w juniorach znalazłem się w drugiej drużynie Sparty, która w tym czasie występowała w A-klasie. Jak na rezerwy była to dość wysoka klasa, ponieważ tworzyły ją m.in. zespoły z rejonu poznańskiego i pilskiego.
Miałem 17 lat. Nam, młodym, bardzo trudno było wówczas przebić się do pierwszej drużyny, o której każdy oczywiście marzył. Skład był jednak stabilny – tworzyli go przede wszystkim starsi, zasłużeni zawodnicy. Trzeba było zatem pokazać naprawdę świetny futbol na boisku, by móc w szeregi spartan pierwszej drużyny wstąpić. A Sparta grała wtedy w okręgówce. Wyglądała ona jednak zupełnie inaczej, aniżeli dziś, gdyż skupiała drużyny z całej Wielkopolski, w związku z czym i wyjazdy na mecze były bardzo dalekie. Jeździliśmy do Kalisza, Konina, do Turka. Ciężarówkami oczywiście, bo nie było innej możliwości. Wracaliśmy po nocach, strasznie rozśpiewani. A następnego dnia szło się do pracy i nikt nie narzekał.
Po półtorarocznej grze w lidze okręgowej zostałem powołany do wojska. Miałem już 19 lat. Trafiłem do Żagania, a siłą rzeczy i do wojskowego klubu Czarni. Tam, można powiedzieć, prawdziwa piłka dopiero się zaczęła. Pamiętam wspaniałe mecze. Finał Pucharu Polski z Górnikiem Zabrze 2 czerwca 1965 roku. Przegraliśmy co prawda, ale cóż to był za mecz! Walczyliśmy też o wejście do II ligi w jednej grupie z poznańskim Lechem, który dobijał się do tej II ligi w 65’. Przegraliśmy wtedy w Poznaniu, na legendarnym stadionie na Dębcu 3:2 i w Żaganiu 1:2. W Żaganiu w tym czasie nie nadążano sprzedawać bilety, ponieważ z Poznania przyjechało ok. 10 tysięcy widzów - prawdziwych kibiców Lecha. W Poznaniu na Dębcu natomiast mecz obserwowało 20 tysięcy ludzi, sporo osób z Szamotuł przyjechało. Siedzieli na dachach zakładów fabrycznych Cegielskiego. To był jednak mecz, który też został w jakiś sposób skręcony przez sędziego na korzyść Lecha. Pojedynek bardzo wyrównany, choć to Lechowi zależało bardziej na wygranej. My, po rozgrywkach w Pucharze Polski, aż tak bardzo do II ligi się nie pchaliśmy. Ale wracając do meczu – wynik 2:2 i rzut karny dla Lecha, strzela Włodek Jakubowski. Nasz bramkarz broni, ale sędzia powtarza rzut karny sygnalizując, że niby bramkarz się ruszył. Jakubowski strzela raz jeszcze i trafia do bramki na 3:2. I tak Lech wygrywa to spotkanie. Kolejorz awansował wtedy po barażach ze Starachowicami i awansował do II ligi.
W Żaganiu spędziłem 2 lata. Później – mimo, iż były zamierzenia, aby przejść od razu do Olimpii Poznań, ostatecznie zasiliłem szeregi poznańskiej Warty, gdzie również grałem przez 2 lata. Przez jeden sezon drużynę prowadził legendarny selekcjoner, który kierował wielokrotnie reprezentacją Polski, trener Wisły Kraków Michał Matyas. Po nim do Warty przyszedł również były selekcjoner reprezentacji Polski, Tadeusz Foryś, były piłkarz Gwardii Warszawa. A jednak Olimpia gdzieś tam kusiła, więc w końcu – po 2 latach gry w Warcie, przeszedłem oczko wyżej i stałem się zawodnikiem II-ligowej Olimpii Poznań. Warta grała natomiast wówczas w III lidze, zawsze obijała się o czołówkę. Drużyna posiadała co prawda szeroką kadrę, ale jakoś nie mogła awansować. A należy przy tym zaznaczyć, że III ligę tworzyły wtedy takie zespoły, jak Lechia Gdańsk, Arka Gdynia, czy też Bałtyk Gdynia. Pamiętam jednak taki mecz w Warcie z Rubinem Kazań, jeszcze na boisku przy ulicy Rolnej, gdzie w 29’ i 47’ Warta zdobyła mistrzostwo Polski. Spotkanie z naprawdę silną drużyną – Rubin grał w I lidze rosyjskiej. Zremisowaliśmy wtedy 1:1. Z czasów gry w Olimpii z kolei przypomina mi się mecz z irlandzką drużyną…. Przed Wyścigiem Pokoju. Stadion im. 22 lipca, 60 tysięcy kibiców. Wygraliśmy 1:0. A muszę jeszcze powiedzieć, że niegdyś rozgrywano również mecze pomiędzy miastami i ja miałem tę przyjemność reprezentować Poznań w spotkaniu z Ołomuńcem. W zasadzie graliśmy wtedy 2 mecze w weekend. W sobotę Sparta Szamotuły wzmocniona nami z Olimpii grała z Cottbusem. Spotkanie zakończyło się wynikiem 1:1. Na drugi dzień natomiast z tym Cottbusem zmierzyła się reprezentacja Poznania i było chyba 0:0 albo 1:1.
W Olimpii grałem przez 4 lata, byłem czołowym zawodnikiem, kapitanem drużyny. Kiedy jednak do klubu przyszedł trener „Burza” Szczepański, wielokrotny reprezentant Polski, zaczęło dochodzić do zgrzytów – nie potrafiliśmy się dogadać, w związku z czym postanowiłem wrócić do Sparty. Postawiłem jednak warunek - Sparta musi utrzymać się w okręgówce. I tak się stało. Wcześniej natomiast, kiedy poszedłem do wojska, Sparta zaczęła lecieć w dół, kilku starszych zawodników zakończyło wtedy grę , a klub spadł do B-klasy. Drugiej drużyny w ogóle nie było. Po 6 latach, Sparta barażem awansowała do A-klasy i barażem weszła do ligi okręgowej. Pierwszy sezon grała ale na spadku. Później szła już do góry.
Wróciłem zatem do Szamotuł, a razem ze mną pojawił się tutaj Lucjan Gojny. Wrócił również mój brat, który grał w Sparcie przez jedną rundę. I tak zaczęły się lepsze czasy dla klubu. To był 1971 rok. Koniec sezonu i letnia przerwa. Lucjan przyszedł jako trener, ale jeszcze jako grający trener. Było tutaj też sporo dobrych zawodników. Poskładaliśmy zespół i Sparta zaczęła wygrywać zdecydowanie, usadowiła się na górze tabeli. Każdy bał się później do Szamotuł przyjeżdżać, bo to nic dobrego nie wróżyło (śmiech).

Na czym, więc polegała siła tamtej Sparty?

Zaangażowanie zawodników w tamtych latach wydaje mi, że było dużo większe, aniżeli dziś. Nikt nie oczekiwał na jakieś apanaże, czy gratyfikacje za mecze. To, że ktoś wychodził w pierwszym składzie, i nawet jeśli siedział na ławce, już było sporą nagrodą. A dziś rozmowa zaczyna się tak: no wiesz, ale nie płacą. No, więc pytam: za co mają płacić? Jeśli udałoby się spowodować, że na mecze będzie przychodzić chociaż 500 osób, ale pod warunkiem, że chłopaki będą grać, to można zrozumieć. Mamy w Szamotułach wspaniałe tradycje piłkarskie, wszystko jednak zależy od zawodników, czy ta piłka faktycznie będzie tu żyć. Jeśli chodzi o tę dawną Spartę, to muszę przyznać, że w Szamotułach nigdy nie było wielkich pieniędzy. Dostawaliśmy skromny ekwiwalent za mecz, który nie stanowił jednak sporego zastrzyku gotówki. Klubu zwyczajnie nie było na to stać i każdy z nas, zawodników, doskonale to rozumiał. A jednak klub działał prężnie. W mieście funkcjonowały wówczas zakłady przemysłowe, które w znaczny sposób angażowały się w działalność Sparty. Był nawet taki okres, że w zarządzie klubu zasiadał każdy z dyrektorów lokalnych przedsiębiorstw, albo był bardzo blisko klubu. A to wsparcie zakładów nie opierało się tylko na zatrudnieniu zawodników, ale i organizacji transportu na mecz wyjazdowy, czy też zakup sprzętu. Sparta była wtedy prawdziwą wizytówką Szamotuł. Dziś wszystko się rozdrobniło. W każdej wsi jest jakiś klubik, bo każdy sołtys chce mieć klub. A niegdyś w naszym regionie była tylko Sparta. Na wioskach funkcjonowały co prawda boiska, ale tam sołtysi sami musieli dawać sobie z tym radę, nie oczekując na wsparcie miasta. Piłka wyglądała tutaj bardzo dobrze, a ze Spartą w Wielkopolsce naprawdę się liczono i to mocno. Zawodnicy z Szamotuł zasilali przecież szeregi poznańskich klubów. W późniejszym czasie Zenek i Wojtek Kąkolowie, Bogdan Bialasik. A dziś? Czy słyszała pani, żeby ktoś z Szamotuł poszedł grać chociażby do III ligi lub IV? Byli tam co najwyżej przez chwilę.
My faktycznie byliśmy wtedy drużyną, graliśmy zespołowo. Jeśli w zespole jest jakaś „gwiazda”, a pozostali grają słabiej, to mecz nie zakończy się wygraną. Z drugiej strony - jak drużyna ma jedną „gwiazdę”, a pozostali grają bardzo dobrze, to ta gwiazda zgaśnie, choć mecz zostanie wygrany. Zasada jest prosta - na wynik składa się gra całego zespołu. W piłce nigdy nie było i nie może być inaczej. Media oczywiście to zniekształcają, bo wyciągają co niektórych na piedestał, a potem spadek jest dla tego piłkarza ogromnym szokiem.
Z drugiej strony, wracając do tej dawnej Sparty, postać trenera, jego postawa, bardzo nas mobilizowała, choć trening oznaczał ciężką pracę. Pamiętam wycisk na obozach, w szczególności tych zimowych. Z reguły jeździliśmy do Kudowy, Polanicy, Lubawki,. I było tak: bieganie, śnieg po kolana i spotkania towarzyskie (śmiech). Wielka szkoda, że dziś drużyny na jeżdżą na takie obozy, bo to niby przestarzała metoda. Ale ile kontuzji łapią zawodnicy. A my w tych górach wszystko wykształcaliśmy. Graliśmy na nierównych boiskach, w lasach, między drzewami. Było ciężko - trening 2 razy dziennie, biegi. A jeśli któryś z zawodników coś zawalił z tytułu dyscypliny, była afera. I cały zespół ponosił odpowiedzialność.

A pan trzymał się tej dyscypliny?

Zdecydowanie tak, świeciłem przykładem (śmiech). A mówiąc poważnie – ponosiliśmy kary świadomie. Wiedzieliśmy za co je otrzymywaliśmy i nie było dyskusji: dlaczego?

Oprócz obozów szkoleniowych były też wyjazdy na sparingi, w tym te z zagranicznymi zespołami…

Tak, oczywiście. Ja uczestniczyłem w wyjeździe do DDR i Czechoslowacji. Odbywały się one na zakończenie sezonu, jako swojego rodzaju nagroda dla zawodników za przepracowany rok. Za granicą kupowało się buty. Jak grałem w Olimpii jeszcze pamiętam natomiast, że zabieraliśmy z Polski kremy Nivea, Karmeny papierosy. Każdy miał wypchane torby tym towarem.

Kto wtedy grał tworzył jeszcze Spartę?

W bramce był Bernard Kierzek. Byłem ja, mój brat, Lucjan Gojny, był Marian Kurowski jako młody zawodnik, Jacek Widura, Marek Krygier. Wacek Brzózka przyszedł chyba rok później albo już był, nie jestem pewny. Grał Hirek Piechota, Roman Gierczyński, Ryszard Starosta, Zenon Magdziarek, Włodzimierz Maćkowiak, Jerzy Witczak. Dwa lata później pojawiła się młodsza generacja (śmiech) - Paweł Kąkol przyszedł jako pierwszy, a później dopiero dołączyli jego bracia – Zenek i Wojtek.
Pamiętam spotkanie z Murowaną Gośliną u nas. Sparta jednym punktem prowadziła w tabeli, to były czasy okręgówki. Ale co ważniejsze - Murowana Goślina składała się w tym czasie z zawodników -wszystkich jak jeden z Warty Poznań. To był bardzo trudny dzień. Wojtek Kąkol doznał w tym spotkaniu złamania nogi po starciu z bramkarzem (...), który nota bene bronił w Olimpii. A jednak w Szamotułach wygraliśmy 1:0. Mecz obserwowało jakieś 2 tysiące ludzi. Ekspres Poznański napisał: „Bezbłędna gra Kalotki”. To był bardzo ważny pojedynek, gdyż Sparta awansowała po nim do III ligi. 76’ rok bodajże. Po tym sezonie, Maciejewski z Murowanej przyszedł do Sparty, a Zbyszek Pawłowicz od nas poszedł do Warty.

1976 rok był ważnym okresem dla Sparty…

W zasadzie, to lata 70. były niezwykle owocne dla klubu. Ale 76’ oczywiście również. Walczyliśmy o wejście do II ligi. Pozostał wielki niedosyt, ale gdybanie też nic nie daje. Niemniej jednak dla lokalnego środowiska piłkarskiego było to wielkie wydarzenie, które liczyło się w całej Wielkopolsce. Olimpia, Lech – były zespoły, które już w II lidze grały. A Sparta wówczas się do niej dobijała. Byliśmy, więc wtedy trzecią siłą w Wielkopolsce. Tysiące ludzi na meczach, w szczególności podczas spotkania z Unią Racibórz w Szamotułach. Z Wałbrzychem było nieco mniej. A to dlatego, że pierwszy mecz z Wałbrzychem przegraliśmy 1:2 i przez niektórych zostaliśmy już spisani na straty. W Knurowie na wyjeździe jednak wygraliśmy niespodziewanie, w związku z czym na trzeci mecz w tych rozgrywkach – z Unią racibórz, na szamotulski stadion przyszło full ludzi. Nie było gdzie szpilki wcisnąć. U siebie wygraliśmy 4:3, a na wyjeździe przegraliśmy. Roman Gierczyński zagrał wtedy bardzo dobry mecz.
No ale jak się później okazało – do II ligi miał wejść śląski zespół. I słusznie, że Wałbrzych wszedł, ponieważ w tym roku, w którym awansował zdobył mistrzostwo II ligi i wszedł do I. A tam zdobył tym samym składem, którym walczył o wejście do II ligi, vice mistrzostwo Polski. Widocznie byli nie do zatrzymania, zresztą w meczu w Wałbrzychu zdecydowanie górowali nad Spartą.
Wałbrzych był górniczym klubem, w którym nie brakowało kasy. Musieli wygrać z nami. Kiedy grałem w Olimpii dostałem propozycję gry w Górniku. Pojechałem na testy z Luckiem Gojnym, ale jakoś ten Wałbrzych mi nie pasował. Człowiek jednak tu się urodził, Poznań był blisko. Inna rozrywka (śmiech).

Proszę powiedzieć – często dochodziło w tych czasach do sprzedawania meczów?

Tak, często. Za czasów Olimpii graliśmy w Poznaniu mecz ze Stalą Mielec, gdzie w składzie byli tacy zawodnicy, jak Kasperczak, Lato. W Mielcu zremisowaliśmy 0:0, choć to rywale miele niesamowitą przewagę, chociażby w samym składzie. W Poznaniu musieli, więc wygrać. I wygrali 1:0. Ale była taka sytuacja – w przerwie podchodzi do mnie Kasperczak i pyta: kusi cię? Zaczynamy rozmawiać, pada jakaś kwota i mówi, że będzie do podziału na czterech. Ja na to, że się nie zgadzam, bo jeśli już, to podzielimy na cały zespół. Kasperczak odpowiedział, że da znać po przerwie. A po przerwie wychodzimy na boisko i on nic. Ja nie pytałem, nie zdradziłem też niczego zawodnikom w szatni przed drugą połową. Widocznie musiał rozmawiać z kimś jeszcze. Jeden z naszym wydawał mi się zresztą dość dziwny po tej straconej bramce. Koniec końców, Stal awansowała później do I ligi.

A czy dochodziło do takich sytuacji również na niższym szczeblu rozgrywek, np. w okręgówce?

Pewnie. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że po pierwsze piłka nożna w Polsce była niegdyś czymś bardzo istotnym i szalenie ważnym w takich lokalnych społecznościach również. A po drugie, wtedy nie patrzyło się sędziom na ręce tak, jak dzisiaj. Teraz arbitrzy są cały czas pod lupą, po szeregu wałków, jakich narobili. Ale kiedyś sędzia był panem na boisku – mógł tak skręcić mecz, że głowa boli.

Mówi pan o tłumach na szamotulskim stadionie. Kibice zawsze wam pomagali, dopingowali?

Oczywiście, że tak. Mogliśmy liczyć na ich wsparcie. A na stadionie ludzi było sporo, bo proszę sobie wyobrazić, że z każdego zakładu pracy przychodziły i przyjeżdżały do Szamotuł prawdziwe wycieczki (śmiech).
Kiedy myśli pan już o tych utytułowanych zawodnikach, z którymi dzielił pan boisko – kto przychodzi na myśl?
Marian Kalet z Olimpii, bardzo dobry kolega, świetny zawodnik, niestety już nie żyje. Tadeusz Błażejewski z Warty, który grał również w reprezentacji Polski B, w Śląsku Wrocław, bardzo dobry kolega. W Żaganiu to w zasadzie wszyscy. Byliśmy jedną wielką rodziną, a cały Żagań żył Czarnymi.

Doświadczył pan również takiej sytuacji, w której mógł pan zmierzyć się z jakimś zawodnikiem, którego wcześniej szalenie pan cenił?

Tak, podziwiałem grę Gojnego w Lechu. Lucek jest ode mnie o 9 lat starszy, więc mogłem przyglądać się rozwojowi jego „kariery”. Był taki sezon w Lechu, kiedy Gojny strzelił 17 bramek. Lech wygrywał po 1:0 wtedy, byli nazywani drużyną murarzy - jechali ze wzmocnioną obroną i tylko czekali na kontrę. A kiedy szła kontra, Lucek strzelał bramkę – np. w meczu z Ruchem. W jednym z sezonów był nawet chyba vice królem strzelców. Nie znałem go wtedy jeszcze, grałem wtedy w juniorach Sparty, a jednak podziwiałem. I jak to potem nasze drogi sie zeszły.

W wieku 41 lat zakończył Pan swoją karierę piłkarską, ale Sparty Pan nie opuścił…

To prawda – zostałem trenerem, pełniłem też funkcję wice prezesa Sparty od spraw sportowych. Klubowi prezesował wówczas Zygmunt Antoszak. Wtedy Wronki awansowały z B do A-klasy i zrobili taki przewał! Sparta grała w lidze okręgowej, w czołówce. Z A-klasy natomiast, pomijając okręgówkę powstała IV liga, wiec Wronki z B – Klasy ominęły ligę okręgową i zaczęły rozgrywki w IV lidze, podobnie jak Luboń, Nowy Tomysl i Śrem z tych, a Sparta i pozostałe drużyny w okręgówce pozostały. W OZP-ie toczyły się wtedy boje, które zresztą rozpocząłem. Uważałem, że było to rażące naruszenie zasad fair play i połamanie przepisów pod każdym względem. Zygmunt Antoszak powiedział mi później: Tadziu, ja myślałem, że ich tam wszystkich pobijesz. Było już na ostrzu noża. Miałem jednak poparcie m.in. Polonii Środa i kilku innych klubów z ligi okręgowej. Władze twierdziły jednak, że wszystko zostało rozegrane prawidłowo, bo drużyny z nowej IV ligi są finansowo przygotowane. Pytałem wtedy o ducha sportu ducha sportu... Kolejne z zebrań odbyło się w Gorzowie, na Stilonie. Przyjeżdżam tam i widzę już grupę działaczy - Rychu Forbrich i reszta. Mój brat też był, bo działał akurat wtedy w Nowym Tomyślu, ze Śremu też był jeden. Podchodzę do nich i mówię: dzisiaj drużyny z gorzowskiego dowiedzą się, co wy kombinujecie. Oni na to, żebym się nie wygłupiał. Byłem jednak stanowczy: muszą się dowiedzieć, skoro z B-klasy drużyny omijają okręgówkę, a z Gorzowa i Wielkopolski zespoły z ligi okręgowej w niej pozostaną - mówię. Rychu na to, abym naprawdę się nie wygłupiał. A ja po raz kolejny mówię: nie wygłupiam się i nie będę, chyba że Sparta też znajdzie się w IV lidze. Rychu powiedział: dobra! Na zebraniu działacze nagle stwierdzili, że stworzone zostaną nie 2 a 3 grupy IV ligi. Takim oto sposobem Sparta załapała sie z 5 miejsca do IV ligi. Potem przyjechał do mnie jeszcze działacz z Obornik z pretensjami dlaczego tamtejsza drużyna nie znalazła się w IV lidze. Odpowiedziałem, że nie włączyli się do naszego „protestu” wobec tego posunięcia, a 5 zespołów, które walczyły weszło. Pamiętam pierwszy mecz w IV lidze, Szamotuły - Wronki, a w zasadzie Amica Wronki, byłem trenerem. Wronki prowadziły 1:0, Arek Kolat wyrównał na 1:1. Wziąłem go z juniorów i Jacka Tacika też, do pierwszej drużyny. Sędzia podyktował karny, ludzi było full na Sparcie. Sędzia Bernaciak powiedział mi wtedy, że jeśli włos mu z głowy spadnie, to zamknie boisko. Tak bardzo obawiał się kibiców. Niestety 3:1 Wronki u nas wygrały, a my na wyjeździe przegraliśmy z nimi 2:1. We Wronkach sędzia wygonił mnie na trybuny.

Sparta nie była jednak jedyną drużyną, którą Pan trenował…

Było jeszcze kilka zespołów. W 88’ wyjechałem do Stanów, wróciłem w 91’. Wtedy znów zacząłem trenować Spartę, która grała w IV lidze. Następnie przez 4 lata trenowałem Sokola Duszniki. Ja ich dobrze wspominam i Duszniki mnie również. Po Sokole natomiast przez rok byłem szkoleniowcem Nałęcza Ostroróg. Jest z tym związana taka historia – działacze z Nałęcza poprosili o pomoc, klub się sypał. Pojechałem na trening, a tam grupa 50-ciu dzieci, były nawet dziewczynki. Stwierdziłem, że nie ma sensu tworzyć drużyny seniorów, ale należy skupić się na juniorach. Z treningu na trening ostatecznie zostało 30 zawodników, zgłosiliśmy się do rozgrywek A – klasy, w które występował też m.in. Nowy Tomyśl, Lwówek, Buk, Oborniki. Pierwszy mecz z Lwówkiem wygraliśmy 10:1. W Nowym Tomyślu, na wyjeździe natomiast spotkanie zakończyło się 1:0 dla Nałęcza i ostatecznie rozgrywki zakończyliśmy na 2 miejscu. Wtedy też podziękowałem Ostrorogowi, bo Obrzycko już czekało. Tam też potrzebna była pomoc. Zespół po pierwszej rundzie w A – klasie miał tylko 3 punkty na koncie i ostatnie miejsce w tabeli. Następna drużyna w zestawieniu miała 9 punktów, a kolejna – około 12, przy czym 3 zespoły spadały. Pojechałem na rozmowę, podczas której zapytano mnie, czy jestem w stanie utrzymać Obrzycko. Odpowiedziałem, że to trudna sprawa, ale zobaczymy po pierwszym treningu. A na trening przyszło 4 zawodników. Jednego wywaliłem od razu za zachowanie. Stwierdziłem, ze spróbuję podnieść zespół i od razu sprowadziłem syna, Artura, który stanął na bramce. W Obrzycku pojawił się też Wojtek Kaczmarek, Maciej Bździel, Maciej Proszyk, Przemek Rzeszowski, bo nie było kim grać. Rundę skończyliśmy jednak w środku tabeli z dorobkiem 28 punktów. W kolejnym sezonie byliśmy już na 1 miejscu, ale ze względów zdrowotnych musiałem zrezygnować z trenowania.

Do Sparty powrócił pan jednak jeszcze jako trener…

Wróciłem, 2 lata temu chyba. To były straszne czasy dla Sparty. Drużyna nie miała przystąpić do rozgrywek. Mieliśmy zlepek zespołu, ale Sparta ostatecznie wystartowała - musiała, bo inaczej zaczynałaby od B – klasy.

Kto wtedy był w składzie?

Na mój sygnał przyszedł Arek Kolat, który chociaż już nie grał w Sparcie, odpowiedział krótko: nie ma sprawy trenerze, jestem na treningu. Z juniorów wziąłem Miłosza Nowika, bardzo mi sie podobał ten chłopak. Przyszedł jeszcze Michalski, choć nieprzekonany do gry. Były trudności z bramkarzem, ale pojawił się Banasziewicz, który choć też już nie grał, wrócił do Sparty. Grał Marek i Jacek Tacik. Sparta wystartowała, chociaż na początku nie szło, ale tabeli nie zamykała - była czwarta od końca. Potem funkcję trenera powierzono Sławkowi Dyzertowi. Wrócili ci, którzy myśleli, że są wielkimi zawodnikami: Łach z Czarnkowa, Paul i Szała z Wronek. Jarek Michalski poszedł do Piotrowa i wrócił po rundzie. A ja cały czas przekuję - najpierw trzeba tu błysnąć, grać, ustabilizować się. Sparta nie powinna grać w tej klasie rozgrywkowej. Jak dziś słyszę: Głuponie, Buk czy inne, to ręce opadają. Kiedyś nawet druga drużyna z tymi zespołami nie grała. Postawy zawodników, to osobny temat. Sądzę, że ktoś, w którymś momencie popełnił błąd i piłkarze Sparty mają dziś trochę spaczony pogląd. Ja osobiście mam sporo uwag do Sławka Dyzerta. Na wczesnym etapie szkolenia idzie zepsuć wszystko – do tego stopnia, że później już się tego nie wyprostuje potem tego.

Gdyby miał pan wybrać spartanina dawnej drużyny i obecnej – kto by to był?

Dobrym zawodnikiem, który z pewnością mógłby mnie zastąpić, kiedy nie mógłbym grać, był Tadeusz Proszyk. Grał zresztą na tej pozycji, co ja. Solidny zawodnik, myślący, mający przegląd sytuacji na boisku, potrafiący pokierować grą. Z obecnych piłkarzy trudno byłoby mi wybrać. Myślę, że Arek Kolat, choć w zasadzie od pewnego czasu już nie gra. Dobry piłkarz, dobry kolega, a przede wszystkim – osoba oddana Sparcie. Chłopak, który nie buja w obłokach, pewny swojej wartości i umiejętności, wie na co go stać, zawsze wiedział. Cenię go przede wszystkim za to, że nie olał klubu w bardzo trudnych czasach dla Sparty.

Z obecnych zawodników nie wybrałby pan zatem nikogo?

Raczej nie. To już chyba inna mentalność, a może piłka poszła tak do przodu, że ja nie jestem w stanie do końca wszystkiego zrozumieć. Muszę jednak przyznać, że trudno pogodzić mi się z odejściem Miłosza Nowika do Gałowa – jak można było takiego zawodnika oddać?

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto