18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

12 lat minęło jak jeden "Dzień Szamotulski"...

Magda Prętka
Tym razem postanowiliśmy opowiedzieć Czytelnikom o sobie i o wyjątkowej roli „Dnia Szamotulskiego” w życiu wybranych pracowników, którzy w ciągu minionych 12 lat opisywali lokalną rzeczywistość na łamach Tygodnika

A wszystko zaczęło się 7 marca 2000 roku, kiedy „Dzień Szamotulski” w cenie 1,20 zł po raz pierwszy zagościł na sklepowych półkach. Jak do tego doszło?

– Istniejąca jeszcze wtedy „Gazeta Poznańska” przeprowadziła swojego rodzaju rewolucję w dotychczasowych zasadach funkcjonowania, a mianowicie bardzo mocno wyszła w teren, czego efektem było stworzenie jednego z pierwszych oddziałów terenowych właśnie w Szamotułach, gdzie postanowiłem pracować – tłumaczy Piotr Michalak, legendarny już redaktor prowadzący „Dzień Szamotulski”, choć sam woli określać się po prostu dziennikarzem – Mieliśmy na Rynku wynajęte mieszkanie, w którym mieściła się redakcja, a do dyspozycji – 1 laptop na 3 osoby. Tam też po raz pierwszy spotkałem się z aparatem cyfrowym, który wyglądał jak połowa cegły i tak wolno skanował obraz, że przez 30 sekund po zrobieniu zdjęcia należało go trzymać nieruchomo, co było niezwykle trudne podczas robienia zdjęć dzieciom. Aparat oczywiście również musieliśmy dzielić między 3 osoby – dodaje z uśmiechem.

Oddział regionalny „Gazety Poznańskiej” bardzo dobrze się rozwijał, w związku z czym jej ówczesne szefostwo podjęło decyzję o stworzeniu Tygodnika w Szamotułach. Pierwszym redaktorem naczelnym został Marek Szymański. Na stanowisku już nie naczelnego, a redaktora prowadzącego zastąpił go później Sławomir Lechna, a ostatecznie stanowisko to przejął Piotr Michalak, który prowadził „Dzień” do końca 2006 roku.

– Pracowałem wówczas z Adą Żurek z Pniew, Anią Markiewicz, Mariuszem Baksalarą, Bartkiem Szambelanem i oczywiście z Piotrem Kłosem, na którego w każdej sytuacji – zawsze można było liczyć – mówi Piotr Michalak.

Jak sam przekonuje – najmilsze doświadczenia i wspomnienia związane z pracą w redakcji wiąże przede wszystkim z ludźmi – z mnóstwem osób, które dzięki
swojej osobowości i historii wywarły na nim ogromne wrażenie i zapadły w pamięci, a których zapewne nie spotkałby, gdyby nie „Dzień”.

– Nigdy nie starałem się szukać sensacji, ale ciekawych i pozytywnych rzeczy, które w moim odczuciu należało pokazać. Kiedyś przez przypadek, jak to zazwyczaj w takich chwilach bywa usłyszałem, że gdzieś w leśniczówce bez bieżącej wody w gminie Ostroróg żyje samotna, starsza kobieta, która pomimo tego, że gmina deklaruje chęć pomocy i umieszczenie jej w jakiś cywilizowanych warunkach, nie chce opuścić leśniczówki. Postanowiłem, więc ją odwiedzić. To była zima, wszystko zasypane było śniegiem – tak, że już przy samym wjeździe do lasu musiałem zostawić auto, bo nie dało się przejechać. Dotarłem do pobliskiego gospodarstwa, a żona rolnika zadeklarowała, że zawiezie mnie do tej kobiety ciągnikiem. I tak też się stało. Niestety zaspy były tak duże, że część drogi musiałem pokonać pieszo, bo nawet traktor nie mógł przejechać – tłumaczy Michalak – Okazało się, że ta starsza kobieta jest niezwykle ciepłą osobą z bardzo ciekawą historią przy tym. Nie utrzymywała kontaktu z rodziną, żyła samotnie, sama piekła chleb, pozostawała w symbiozie ze zwierzętami. Pamiętam jak siedziałem z nią w ciemnej kuchni, bo w leśniczówce był też kłopot z prądem, a ona z tak urzekającą łagodnością w oczach opowiadała mi o życiu, do którego nie miała absolutnie żadnych pretensji. Wytworzyła się między nami jakaś więź, więc zacząłem ją odwiedzać pod różnymi pretekstami– chociażby pomocy w przyniesieniu węgla, a potem te odwiedziny stały się czymś normalnym. Wspólnie z moją ówczesną dziewczyną, a dzisiejszą żoną postanowiliśmy zabrać ją w taką podróż życia – w rodzinne strony, o czym zawsze marzyła. Stała się dla nas częścią rodziny, prawdziwą babcią, której towarzyszyliśmy już do końca życia – mówi z sentymentem.
Najważniejszym dziennikarskim wyzwaniem Michalaka był natomiast temat rozmaitych, bezprawnych działań – łącznie z fałszowaniem wyborów przez dawnego burmistrza Ostrorga. Temat ten gościł na łamach „Dnia” przez ponad rok, zaś po publikacji już pierwszego materiału burmistrz zażądał odszkodowania w wysokości 200 tys. zł i przeprosin na 1 i całej 3 stronie.

– Chociaż byłem pewien tego, że piszę prawdę, przerażenie mnie nie opuszczało. Rozpocząłem, więc pisanie serii artykułów udowadniających, że burmistrz działał bezprawnie. Po roku kwestią tą zainteresowała się prokuratura, choć wcześniej twierdziła, że absolutnie nie ma żadnych przesłanek ku temu, aby twierdzić, że włodarz naruszał prawo. W końcu usłyszał jednak zarzuty, do sprawy mocno włączyli się sami mieszkańcy Ostrorga, a burmistrz ostatecznie został skazany – tłumaczy Piotr Michalak.

I chociaż jego wyjazdy do Ostroroga często kończyły się porysowaniem samochodu lub spuszczeniem powietrza z kół – jak sam przyznaje – był zdeterminowany, a tego typu „incydenty” jeszcze bardziej motywowały go do działania. Za serię artykułów o Ostrorogu otrzymał redakcyjną nagrodę „Człowieka Roku”.

– Praca w gazecie była szczególnym okresem mojego życia, który kojarzy mi się przede wszystkim z młodością. Chciało nam się pracować – mówi z uśmiechem Michalak –Pamiętam szereg akcji społecznych, kiedy poprzez tekst pokazywałem problemy mieszkańców, którym należało w jakiś sposób pomóc, albo tematy, którymi żyło całe miasto, jak zamknięcie meblarni, czy przejęcie cukrowni przez Niemców. To był ważny czas. Nie byliśmy przy tym tylko lokalni, bo stanowiliśmy jednak część poważnego koncernu. Nasze teksty ukazywały się najpierw w „Gazecie Poznańskiej”, a potem w „Głosie Wielkopolskim”, co było swojego rodzaju nobilitacją, a przy tym i nas satysfakcjonowało. – dodaje.

Na pytanie, czy w momencie, gdy odchodził z „Dnia”, żałował – odpowiedział, że do dziś zdarza mu się wyjeżdżając do pracy mówić do żony, że jedzie do redakcji...

– Część mieszkańców tak bardzo przyzwyczaiła się do mojej obecności w gazecie, że do dziś myślą, iż ciągle w niej pracuję. Ten status redaktora pozostanie ze mną chyba już do końca– mówi.

Najstarszym pracownikiem „Dnia”, który już w roku 2000 związał się z gazetą i stanowi część redakcji do dnia dzisiejszego, jest Piotr Kłos. Z niezwykłym sentymentem opowiada on o czasach, w których nie istniała jeszcze fotografia cyfrowa, zaś na podłączenie do sieci internetowej mało kogo było wówczas stać.

– Materiały przywoziło się do Piotra Michalaka na dyskietkach. Pracowałem wtedy na aparacie analogowym, więc zdjęcia trzeba było wywoływać w zakładzie fotograficznym. Miałem znajomego – fotografa, który wycinał dla mnie z filmu pojedyncze klatki – te, które akurat na daną chwilę potrzebowałem, w innym przypadku wywoływanie filmu trwałoby zbyt długo – tłumaczy Piotr Kłos – Najpierw dostarczaliśmy do Piotra Michalaka zdjęcia, które należało opisać, a dopiero później teksty. Codziennie pisaliśmy też artykuły dla „Gazety Poznańskiej” – dodaje.

Na stałe nigdy nie był przydzielony do żadnego działu, choć większość Czytelników kojarzy go zapewne z materiałami sportowymi oraz artykułami dotyczącymi gminy Duszniki, Kaźmierz i Ostroróg.

– Kiedy dziś myślę o tamtym „Dniu”, to przede wszystkim o Piotrze Michalaku i jego piekielny m zaangażowaniu. Nie dość, że prowadził gazetę, to jeszcze studiował i jeśli w ciągu roku miał 4 dni wolnego, to był cud. Wszystko to, co robię dziś, to właśnie jego zasługa – mówi Kłos.

Jak sam przekonuje – 12 lat temu „Dzień Szamotulski” funkcjonował w odmienny sposób. Pisało się przede wszystkim o ludziach, zostawiając materiały wydarzeniowe na dalszym planie.

– Nie było tyle krwi. Pisaliśmy o polityce, o dziurze w drodze, likwidacji jakiejś szkoły, inwestycjach drogowych. Z chęcią wróciłbym do tych czasów, ale wszystko się zmieniło, w tym przede wszystkim ludzie – kiedyś byli bardziej otwarci – przekonuje Piotr Kłos – Praca dziennikarza terenowego nie zawsze wyglądała jednak kolorowo. Byłem kiedyś świadkiem wypadku samochodowego. Osoba, która go spowodowała uciekła po 2 minutach, zaś druga była w ciężkim stanie. Pojawił się, więc dylemat – ratować poszkodowanego, czy biec za sprawcą z aparatem w ręku. Ta praca to coś więcej, niż tylko pisanie – mówi Kłos.

„Dzień Szamotulski” zajmował się jednak nie tylko publikacją materiałów. Przede wszystkim pragnął dotrzeć do mieszkańców – również poprzez rozmaite akcje. To właśnie Piotr Michalak w 2000 roku był jednym z pomysłodawców szczytnej idei zbiórki publicznej „Cegiełka na cele rehabilitacyjne”, z której dochód przeznaczany był na rehabilitację podopiecznych Stowarzyszenia Społecznego Na Rzecz Dzieci i Młodzieży Specjalnej Troski w Szamotułach. Zbiórka realizowana jest do dnia dzisiejszego, zaś „Dzień” nigdy nie zaprzestał jej partnerować. Gazeta włączyła się również w organizację wyborów miss powiatu, do których zgłosiło się kilkanaście dziewcząt. Finał odbył się w nieukończonej jeszcze sali Gminnego Centrum Kultury w Dusznikach. Zwyciężczyni w nagrodę otrzymała nowy samochód – Fiat 126 p.!

Do połowy 2007 roku redakcja „Dnia” mieściła się w jednej z kamienic na szamotulskim Rynku. I chociaż warunki,
które w niej panowały, do sprzyjających pracy z pewnością nie należały, zarówno pracownicy gazety, jak i Czytelnicy, którym dane było odwiedzić to miejsce – z sentymentem wspominają ówczesną redakcję.

– Ściany świeciły, gdy włączyło się komputer – mówi z uśmiechem Joanna Małecka, która na początku roku 2007 przejęła funkcję redaktora prowadzącego po zasłużonym, Piotrze Michalaku. – Razem z Anią Skoczek, która pracowała ze mną wtedy, jako dziennikarz, ogrzewałyśmy się farelką. Po paru miesiącach udało się jednak namówić szefostwo – wtedy już nie „Gazety Poznańskiej”, a „Głosu Wielkopolskiego” – na zmianę lokalu i tak redakcja „Dnia” zaczęła funkcjonować w kamienicy pana Andrzeja Kruszony, gdzie znajduje się zresztą do dzisiaj – dodaje.

Jeszcze zanim Joanna Małecka została red. prowadzącym nasz Tygodnik, była dziennikarzem „Gazety Poznańskiej” – do momentu fuzji z „Głosem Wielkopolskim”. W grudniu 2006 roku otrzymała propozycję prowadzenia „Dnia”. Zgodziła się. I w taki właśnie sposób znalazła się w Szamotułach.

– Mniej więcej w połowie roku 2007, trochę z mojej inicjatywy gazeta rozszerzyła swój zasięg o powiat obornicki, a w związku z tym zmieniła i nazwę na „Dzień Szamotuły/Oborniki”. Wprowadziliśmy nowy layout, gazeta była nieco archaiczna, więc trochę ją „odświeżyliśmy” – mówi Joanna Małecka.

W dziennikarskim boju na Ziemi Szamotulskiej partnerowała jej wówczas Anna Skoczek.

– Tyle przygód w kilka miesięcy może przydarzyć się tylko w Szamotułach. Tak wspominam swoją pracę w Tygodniku. I pamiętam, jakby to było wczoraj. Biegi na poranny pociąg przed 7 rano w Poznaniu, szybkie drzemki w drodze, jazdy po powiecie i zbieranie materiałów. A do tego wszystkiego często redakcja stawała się naprawdę moim drugim domem. Kiedy było dużo pracy, to tuż obok biurek zawalonych stertą notatek lądował materac i razem z Aśką Małecką nocowałyśmy w biurze - jeszcze tym, które znajdowało się na Rynku. Podczas jednej z takich nocy zauważyłyśmy, że kiedy robi się późno w mieście urządzane są samochodowe rajdy – o czym powstał tekst. Do redakcji często przychodzili też mieszkańcy przynosząc nam tematy. I tak było na przykład kiedy na samym Rynku, od strony banku PKO, doszło do stłuczki. Ale jak donieśli nam nasi Czytelnicy nie była to zwykła kolizja. To niesforna mieszkanka Szamotuł wjechała w tył samochodu samego komendanta policji – wtedy był nim Zbigniew Hultajski, obecnie zastępca komendanta wojewódzkiego. Również to wydarzenie zostało uwiecznione na łamach Tygodnika. Bardzo miło wspominam też kulinarne oblicze Szamotuł i powiatu – domowe obiady w Grill Barze, który znajdował się na rynku, pyszne specjały Sanguszka, rewelacyjny barszcz z Maryny i lody z gorącymi malinami w restauracji Dobry Adres w Kaźmierzu. Zawsze kiedy jestem w okolicy kupuje też babeczki karmelowe z wiśnią w jednej z cukierni na szamotulskim Rynku. Do końca życia zapamiętam jednak akcję poszukiwania małego Mateuszka z Domu Dziecka w Otorowie. Mieszkańcy okolic do rana poszukiwali chłopca. Z latarkami, w przemoczonych ubraniach i spodniach umorusanych błotem do kolan. Wszyscy chcieli pomóc, niestety się nie udało. Mimo, że historia zakończyła się tragicznie, to zwykli ludzie okazali w tej sytuacji ogromne pokłady dobra. Dla mnie osobiście była to prawdziwa lekcja życia i dziennikarstwa z ludzką twarzą i sercem – mówi Anna Skoczek.

Między innymi tą samą historię wspomina i Joanna Małecka.

– Pamiętam takie 2 szczególne tematy, które zrobiłam dla „Dnia”. Przede wszystkim Sędziny, gdzie mieszkał chłopiec, który cierpiał na białaczkę. Potrzebował implant kolana. Zrobiliśmy, więc wspólnie z panem starostą akcję – udało się zakupić laptop, sprzęt do nauki, bo nie było wówczas mowy o tym, aby chłopak chodził do szkoły. Był wtedy bardzo zafascynowany policją, więc razem z komisarzem Jackiem Michałowskim samochodem policyjnym na sygnale pojechaliśmy zawieźć mu te wszystkie sprzęty. Był bardzo podekscytowany i wzruszony. My zresztą też. Drugim takim tematem natomiast, bardzo mocnym, była sprawa zaginięcia Mateusza z domu dziecka w Otorowie. Potem okazało się, że utonął on w pobliskim stawie. Po publikacji tego materiału otrzymałam od sióstr z domu dziecka specjalny list o tym, że media mogą mieć jeszcze ludzką twarz – wspomina Małecka.

Przez natłok obowiązków oraz brak tzw. „rąk do pracy” w maju 2008 roku Joanna Małecka zrezygnowała z prowadzenia tygodnika. Przez krótki okres czasu nad „Dniem” czuwał wówczas Tomasz Szukała – prawdziwa legenda poznańskich redakcji. 20 lat temu bowiem związał się z „Gazetą Poznańską”, a od momentu fuzji z „Głosem Wielkopolskim” do dnia dzisiejszego, wciąż ów „związek” utrzymuje. Początkowo w „Poznańskiej”, a później i w „Głosie” zajmował zresztą praktycznie wszystkie stanowiska – poza fotelem naczelnego i jego zastępcy.

– Największe zagęszczenie nazwiska Szukała występuje w powiecie szamotulskim, więc może dlatego na pewien czas skierowano mnie do pracy właśnie nad Szamotułami – żartuje – Pamiętam, że kiedy zacząłem prowadzić „Dzień” brakowało nam ludzi do pisania. Nie było wtedy czasu na jakieś bardziej rozbudowane poszukiwania, ogłoszenia, czy castingi. Otworzyłem, więc stronę wiadomosci24.pl, wpisałem: Szamotuły i wyskoczył tekst „Jak jechałam koleją do Szamotuł” Miłki Wojtkowiak. Napisałem do niej maila, czy nie chciałabym pracować w „Dniu” i następnego dnia była już częścią redakcji – wspomina Szukała.

Fizycznie w Szamotułach się nie pojaw iał. Zajmował się planowaniem gazety oraz jej składem technicznym bezpośrednio w Poznaniu. Przygotowywał już wówczas do objęcia stanowiska redaktora prowadzącego tygodnik – Krzysztofa Sobkowskiego, który wkrótce miał rozpocząć pracę w Szamotułach.

– „Dzień” prowadziło się o tyle dobrze, gdyż każdy dziennikarz doskonale wiedział co ma robić. Michał Lipiecki, który wówczas już pracował, zajmował się Pniewami. Piotr Kłos pisał materiały z sąsiednich gmin Szamotuł i wspólnie z Michałem przygotowywał sport. Miłka działała na terenie Szamotuł, Krzyś Sobkowski zaczynał też pisać. Nie było czasu na to, by coś nie wyszło – mówi Tomasz Szukała.

Prace w „Dniu” z wielkim sentymentem wspomina również „odkrycie” Tomasza Szukały– Miłka Wojtkowiak.

– Moja przygoda z Dniem trwała mniej więcej 2 lata, rozpoczęła się dość niespodziewanie i równie niespodziewanie skończyła, gdy pojawiły się inne możliwości zawodowe. Kończyłam właśnie I rok studiów, trochę „poszukiwałam” . I tak postanowiłam się sprawdzić w pisaniu. Najpierw pisałam hobbistycznie na jednym z portali informacyjnych, a potem dostałam maila od pana Tomka Szukały, że szukają kogoś do Dnia i może zainteresuje mnie propozycja pracy. Euforia! To były 2 lata, podczas których naprawdę wiele się nauczyłam – o sobie, o innych, o mieście. Jeżeli można o kimś powiedzieć, że „żyje życiem swojego miasta”, to właśnie tak mogłam siebie wtedy opisać – mówi.

Na przełomie maja i czerwca 2008 roku oficjalnie „Dzień Szamotuły/Oborniki” przejął Krzysztof Sobkowski.

– Największym problemem było dla mnie to, że absolutnie nie znałem terenu, gdyż dojeżdżałem z Międzychodu. Uczyłem się, gdzie znajdują się poszczególne ulice w mieście, poznawałem ludzi, swoiste układy polityczne. Plusem było natomiast to, że nie miałem w Szamotułach absolutnie żadnych koneksji rodzinnych, żadnych znajomych, w związku z czym mogłem patrzeć na wiele spraw obiektywnie – mówi Krzysztof Sobkowski – Na początku było trudno. Pracowało się po 18 godzin w redakcji, potem wracałem do domu na chwilę i znów przyjeżdżałem do Szamotuł – dodaje.

Najbardziej lubił pisać teksty o ludziach „pozytywnie zakręconych”. W pamięci utkwiły mu przede wszystkim materiały o Tomaszu Kaszkowiaku – policjancie z Wronek, który szkoli psy policyjne.

– To były reportaże pisane z dreszczykiem emocji. Mój rozmówca zawsze zabierał mnie gdzieś w teren i przygotowywał jakąś niespodziankę. Kiedyś ubrał mnie np. w specjalny kombinezon i pokazał jak mam się ruszyć, by psy mnie zaatakowały. Do dziś mam obraz powyciskanych zębów na obu rękach, ale być może dzięki temu nie popadłem jeszcze w konflikt z policją – żartuje – z uśmiechem na twarzy wspominam również materiały o Eugeniuszu Taciku z Binina – rzeźbiarzu, u którego potrafiłem spędzić po kilka godzin słuchając jego opowieści – dodaje Sobkowski.

Jak sam twierdzi natomiast – za najważniejszy tekst swojego autorstwa uznaje ten o bezprawnym podwyższeniu czynszy w Szamotułach. Doprowadził bowiem do tego, że Urząd musiał za to posunięcie zwrócić lokatorom pieniądze.

W wakacje 2010 roku Krzysztof Sobkowski przestał pełnić funkcję redaktora prowadzącego „Dzień”, by objąć stanowisko redaktora naczelnego w nowo powstałym „Tygodniu Międzychodzko – Sierakowskim.

W Szamotułach zastąpił go Marcin Pomianowski, który prowadzi Tygodnik do dnia dzisiejszego. Dziennikarz i fanatyk nowych mediów - wprowadził “Dzień” do internetu. Przygodę z Głosem zaczynał jeszcze w liceum, potem pracował w Telewizji WTK. W kwietniu ubiegłego roku, po długich bojach z zarządem korporacji,(zdarzył w tym czasie poważnie zadrzeć z ówczesnymi władzami Obornik) doprowadził do rozdzielenia Szamotuł i Obornik. Tygodnik znów powrócił do swojego pierwotnego tytułu, a w Obornikach powstała nowa gazeta. Właśnie prosił żebym skończyła już pisać tę historię ...

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: 12 lat minęło jak jeden "Dzień Szamotulski"... - Szamotuły Nasze Miasto

Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto