Cree w Szamotułach. Sala kinowa znów pękała w szwach [ZDJĘCIA]

Gdyby Rysiek Riedel dziś żył z pewnością biłby głośne brawa spadkobiercy swojego wielkiego talentu. Zespół Cree na czele z Sebastianem Riedlem w piątkowy wieczór pokazał szamotulanom i sporej grupie słuchaczy spoza miasta, jak nostalgiczny blues należy łączyć z ostrym rockowym brzmieniem, by stworzyć melanż doskonały.

To, czego świadkiem stała się sala kinowa z całą pewnością nie można określić mianem zwykłego koncertu. To było prawdziwe muzyczne zjawisko i nie ma w tym stwierdzeniu nawet odrobiny przesady.

Zanim na scenę wkroczył Sebastian Riedel i jego kompanii, gromkimi brawami publiczność oddała hołd zmarłemu przed 2 tygodniami Janowi Skrzekowi – legendzie polskiego bluesa i bezsprzecznie – pierwszej harmonijce w kraju. Zapowiadając występ Cree Maciej Markiewicz był przekonany o tym, że „Kyks” aplauz publiki usłyszy.

To nawiązanie do historii stało się pięknym prologiem do muzycznej uczty, na którą zaprosili panowie z Tych. Było mocno, energicznie, z dala od tendencji i banału. Dzięki repertuarowi, który przekrojowo prezentował utwory ze wszystkich płyt studyjnych kapeli, materiał – mimo, że przesiąknięty klimatem bluesa i rocka, należał do mocno zróżnicowanych. Kapitalne gitary Kramka i Reidla, a także bas Lucjana Gryszka nadawały dodatkowego pazura głębokiemu i pełnemu charyzmy wokalowi. Harmonijka frontmana z kolei podkreślała charakterystyczną nostalgię ballad, urozmaicała typowo bluesowe numery. Brzmienie perkusji i klawiszy, w tym także organów Hammonda – elektryzowało, wprawiało w zachwyt.

Jak na Cree przystało oczywiście nie mogło zabraknąć i odniesień do Dżemu. Gdy zabrzmiały pierwsze takty „Snu o Victorii” publiczność na moment zamarła. Chwilę później spijała już każde słowo z ust Riedla...

Cree w Szamotułach dało koncert, którego miasto z pewnością długo nie zapomni.