Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Joanna Jędrzejczyk: Nie każdy jest godny, by ze mną walczyć

Redakcja
Joanna Jędrzejczyk po zdobyciu pierwszego tytułu mistrzowskiego organizacji UFC w marcu 2015 roku.
Joanna Jędrzejczyk po zdobyciu pierwszego tytułu mistrzowskiego organizacji UFC w marcu 2015 roku. Andrzej Banaś/Polska Press
Joanna Jędrzejczyk jest pierwszą Polką w prestiżowej organizacji MMA - UFC, a także jej mistrzynią. Tytuł obroniła już trzykrotnie i wcale nie zamierza odpuszczać, a dla swoich rywalek ma jasny przekaz. - Chcę nadal być zawodniczką wagi słomkowej, chcę bronić tytułu, ale chcę też sięgnąć po coś, po co nie sięgnęła żadna zawodniczka UFC. A mianowicie chcę być posiadaczką dwóch tytułów mistrzowskich - mówi.

W lipcu obroniła Pani mistrzowski pas, walcząc z Claudią Gadelhą. Przed dwoma laty Gadelha po Waszej walce miała sporo pretensji. Jak teraz czuła się Pani w oktagonie?

Bardzo dobrze. Walki rewanżowe są jeszcze bardziej podsycane, jest więcej emocji. Przygotowując się do tego pojedynku przez trzy i pół miesiąca, codziennie zasypiałam i budziłam się z myślą o zwycięstwie nad Claudią Gadelhą. Do tego dochodzi jeszcze program, który nagrywałam w Stanach Zjednoczonych i w którym również uczestniczyła Gadelha. W związku z tym przez blisko pół roku moje myśli były skupione na niej. Od pierwszej naszej walki i decyzji o jej wyniku krążyły informacje, że powalczymy jeszcze raz.

Dla mnie to, że obroniłam pas, to jedno, ale to, że wygrałam z Gadelhą, czasem nawet przewyższa fakt, że jestem posiadaczką tytułu mistrzowskiego. To było udowodnienie, głównie Claudii, że zasługuję na ten pas i że to ja jestem mistrzynią. Ona dużo mówiła i wzbudzała dużo kontrowersji, ale uważam, że prawda zawsze się obroni. Przed walką powiedziałam w przenośni, że ludzie padną na kolana i tak też się stało. Odbiór mojej osoby jako kobiety, jako Polki i jako sportowca jest bardzo pozytywny. Jestem rozpoznawalna i bardzo mile mnie to zaskakuje.

Jest Pani fenomenem, pierwszą Polką w prestiżowej organizacji UFC, do tego jej mistrzynią. Jak Panią odbierają w USA?

Wiele osób myśli, że skoro jesteśmy Polakami, to musimy się czegoś wstydzić i mamy kompleksy w stosunku do Stanów Zjednoczonych. Żyję na Mazurach, w pięknym Olsztynie, który kiedyś znalazł się na liście miast, które trzeba zobaczyć, będąc w Polsce i jestem z tego dumna.

Nie mamy się czego wstydzić, teraz jest wręcz tak, że to do naszego kraju przyjeżdżają najlepsi zawodnicy i trenerzy, żeby się przygotowywać i rozwijać. W Stanach często mnie pytają, skąd ta pewność siebie i wtedy zawsze żartobliwie odpowiadam, że właśnie z Polski.

Ludzie myślą, że na co dzień mieszkam w USA, a tymczasem żyję w Olsztynie. Tutaj mam rodzinę, trenuję i przygotowuję się do walk. Kursuję pomiędzy domem, salą treningową a fizjoterapeutą. Niedawno nawet spotkała mnie taka sytuacja, kiedy pani w kolejce na mój widok powiedziała: „Ojejku! Wielki świat w Olsztynie!” Na co ja odpowiedziałam: „Jaki tam wielki świat...”. To jest miłe, że ludzi to tak zaskakuje. Ale moim zdaniem w życiu nie ma żadnych barier. Nie ma znaczenia, skąd pochodzisz, jaki masz kolor skóry, zawsze można zrobić karierę. Nasze pochodzenie nie ma prawa decydować o naszej przyszłości.

Lipcowa obrona była Pani trzecią obroną mistrzowskiego pasa, waga słomkowa chyba już nie jest wyzwaniem? Postawiła Pani przed sobą jakiś cel na kolejne miesiące czy lata? A może zmiana kategorii?

Waga słomkowa wciąż jest dla mnie wyzwaniem. To była już moja szósta walka w tej kategorii, zmieniłam sztab medyczny i dietetyka, więc zbijanie wagi jest jeszcze lepsze. Nie chodzi nawet o to, że nie chce się walczyć w tej kategorii. Najważniejsze jest moje zdrowie, o które muszę zadbać. Chcę być w przyszłości dobrą żoną, matką i babcią, po prostu zdrową kobietą, a jak wiadomo, sport bardzo mocno eksploatuje organizm. Nie zmienia to jednak faktu, że lubię wyzwania i chciałabym powalczyć w wyższej kategorii, jeśli taka powstanie. Aktualnie są tylko dwie – 52 kg i 61 kg.

Niestety, ta druga jest dla mnie niedostępna, bo te dziewczyny ważą na co dzień dużo więcej. Moja waga też jest inna na co dzień niż w dniu walki, ale są pewne limity, których musimy przestrzegać. Bardzo jednak liczę na to, że na dniach otrzymam telefon, że będę walczyć 12 listopada na gali w Nowym Jorku w Madison Square Garden. A potem usiądę i zastanowię się, co chcę robić w 2017 roku. Na pewno chcę wystąpić w trzech walkach: w marcu w wadze słomkowej, w lipcu w wadze słomkowej i zakończyć rok walką w wadze muszej. Chcę nadal być zawodniczką wagi słomkowej, chcę bronić tytułu, ale chcę też sięgnąć po coś, po co nie sięgnęła żadna zawodniczka UFC. A mianowicie chcę być posiadaczką dwóch tytułów mistrzowskich.

Pozostając w temacie listopadowej gali, chciałam zapytać o Karolinę Kowalkiewicz, która otwarcie mówi, że chciałaby się z Panią zmierzyć. Jaki ma Pani stosunek do tej deklaracji?

Wszyscy chcieliby się ze mną zmierzyć, bo jestem mistrzynią, ale nie wiem, czy są... godni. Choć jestem do wszystkich dobrze nastawiona, a Karolina mądrze prowadzi swoją karierę. Dostała się do UFC, ma już tam za sobą trzy walki i pnie się w górę. Myślę, że dostanie szansę walki o pas, ale czy to będzie w tym roku? Nie wiem.

Dla mnie mogliby ściągnąć najlepsze zawodniczki z innych organizacji, bo jak wspominałam, lubię ryzyko i wyzwania. W sporcie trzeba mieć dużo rozumu, ale też dużo szczęścia. Swoje sukcesy zawdzięczam między innymi słusznym decyzjom, które podejmowałam również przed przyjściem do UFC. Nie boję się walczyć z nikim. Nie chcę, żeby to zabrzmiało butnie, ale być może dam szansę walki Karolinie Kowalkiewicz jeszcze w tym roku. Kogo mi wybiorą, to będę z nim walczyć.

Prezydent UFC przyznał, że wolałby, aby do takiej walki doszło w Polsce

Słyszałam o tym, jestem po rozmowach i wiem, że Kowalkiewicz też wyraziła taką chęć. I tutaj jest właśnie pewna różnica, bo ona chce być najlepsza w Polsce, a ja jestem najlepsza na świecie. Nie dojdzie do tej walki w Polsce, dojdzie do niej za granicą i to są moje słowa.

W listopadzie ma się odbyć gala w Nowym Jorku. Ten stan, jako ostatni, znosi zakaz organizowania walk MMA, obowiązujący od wielu lat. Jak Pani myśli, co przyczyniło się do zmiany myślenia władz na temat tego sportu?

Władze w końcu zorientowały się, że MMA to bardzo piękny sport. To najprężniej rozwijająca się dyscyplina w ostatnich latach. Wszędzie jest bardzo dużo polityki, w sporcie, niestety, również. Ktoś z komisji stanowej nie chciał dopuścić do organizacji walk MMA i komuś zależało na tym, aby mieszane sztuki walki nie zawładnęły na dobre rynkiem amerykańskim. Bardzo się cieszę, że korupcja, która jest potwornie szkodliwa, została zwalczona i finalnie walki MMA będą odbywać się w mekce sztuk walki, czyli Madison Square Garden w Nowym Jorku. To bardzo duży i bogaty stan, a pierwszą myślą, kiedy mówi się o USA, jest właśnie Nowy Jork. Będzie to na pewno przełomowa, historyczna gala.

Sport jest chyba jedną z najbardziej przesiąkniętych polityką dziedzin życia.

I to jest złe, bo niszczy wiele talentów i ludzi, którzy wkładają serce w to, co robią. Spędzają lata na treningach i przygotowaniach z nadzieją, że uda im się odnieść sukces, a potem ktoś im podcina skrzydła.

W 23. edycji reality show „The Ultimate Fighter” została Pani trenerką. Jak ocenia Pani zawodników, którzy byli pod Pani opieką?

To było bardzo ciekawe doświadczenie i niesamowity czas spędzony z zawodnikami. Brali w tym udział wspaniali ludzie. Nie poszłam tam promować siebie, trochę mi zostały doprawione rogi w tym programie, ale to już jest za mną i w ogóle się tym nie przejmuję. Jak już mówiłam – prawda się obroni. Finalnie Claudia Gadelha ze swoją drużyną wygrała w programie, ale ja nie potrzebowałam nawet sześciu tygodni na udowodnienie tego, kto jest lepszy. Mnie wystarczyła jedna noc.

Poszłam do tego programu dla zawodników, żeby im pomóc. Przegraliśmy większość walk, ale nie o to chodziło. Ludzie nie mogą oceniać, jakim jestem trenerem. W tej chwili jestem zawodniczką, najlepszą na świecie. A czy będę trenerem? Nie wiem. Spotkali się tam ludzie z różnych szkół, z różnymi doświadczeniami. Treningi może nie wyglądały tak, jak powinny z powodu obecności kamer, ale nic nie było reżyserowane, nasze zachowania były naturalne. Z chęcią zrobiłabym to jeszcze raz.

Należy Pani do tego samego klubu co Mamed Chalidow, mistrz KSW. On bardzo Panią ceni i chwali.

I vice versa. Kiedy ludzie pytają mnie, na kim się wzoruję, to odpowiadam, że moim wzorem jest Mamed Chalidow. Cenię go jako człowieka. Po jego ostatniej walce jest na niego bardzo duża nagonka. Conor McGregor, który jest teraz ikoną światowego MMA, powiedział, że jesteś tyle wart, ile twoja ostatnia walka. Zgadzam się z tym, ale ważniejszy jest dla mnie całokształt. Nie chcę wybielać Mameda, on i jego sztab też tego nie zrobili. Ten zawodnik przeszedł poważną operację, która mogła mieć wpływ na jego dalsze życie. Miał też inne problemy zdrowotne, które bardzo mocno utrudniały mu przygotowanie do ostatniej walki, a o których postronni nic nie wiedzieli. To, że udało mu się wrócić do sportu, to już jest ogromny sukces.

Czasami zdarza się, ze z powodów zdrowotnych lub innych musimy przerwać nasze przygotowania i wtedy ta forma nie jest taka, jak powinna być. I mówię to jako osoba, która była blisko tych wydarzeń i widziała to na własne oczy. Wszyscy obserwowaliśmy, z czym Mamed musiał się zmagać i to cud, że po raz kolejny mogliśmy zobaczyć go walczącego. Wierzę, że teraz da sobie trochę czasu i wróci jeszcze silniejszy.

Chciałabym się też odnieść do religii i związanych z danym wyznaniem kontrowersji (Mamedowi Chalidowowi zarzucono, że przed walką z Azizem Karaoglu nucił hymn Al-Kaidy, który został puszczony z głośników – przyp. red.). Ludzie lubią wrzucać wszystkich do jednego worka, co jest bardzo krzywdzące. My jednak z Mamedem potrafimy o tym rozmawiać. Ja jestem zagorzałą chrześcijanką, a on muzułmaninem. Uczestniczyliśmy w wielu wspólnych wywiadach dotyczących właśnie religii. To kwestia rozmowy i dogadania się. Źli ludzie są wszędzie i nie można uogólniać.

Chciałam też zapytać o kwestię podniesioną przez Mikaelę Lauren, zawodniczkę boksu ze Szwecji. Zaproponowała, aby zamiast ring girls, podczas walk pojawiali się atrakcyjni panowie z tabliczkami i faktycznie dopięła swego. Co Pani o tym sądzi?

Nie słyszałam o tym, ale szczerze? Miała taki kaprys, walczyła na tej gali, mogła tego zażądać. Trochę to zabawne. Spójrzmy wstecz, do historii sportu. Kiedyś kobiety w ogóle nie były w nim obecne. To się cały czas zmienia. Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby kobieta mogła prowadzić autobus, bo panował podział na męskie i damskie zawody. Podobnie jest w sporcie, zacierają się podziały, a kobiety wchodzą do sportów kiedyś uważanych za typowo męskie.

Mikaela Lauren dostała, co chciała. Lekki szantaż, ale dopięła swego. Mnie nie przeszkadzają ring girls, czasami nawet sama, idąc z moim partnerem, zwracam jego uwagę, że minęła nas ładna kobieta. W ten sam sposób rozmawiamy też o mężczyznach, nie mamy problemu z tym, by zauważyć, że któryś jest przystojny i nie powinno być żadnej zazdrości. Mnie nie interesuje, czy będą występować ring girls czy ring boys, w dniu walki skupiam się tylko na czekającym mnie pojedynku i mojej rywalce.

Będąc w USA, miała Pani okazję wykonać rzut rozpoczynający mecz baseballowy. Niedawno na starcie z Panią zdecydował się też siatkarz Łukasz Kadziewicz. Jak Pani podchodzi do innych sportów niż sporty walki? Ma Pani jakieś ulubione?

Lubię różne sporty, w szkole przepadałam właściwie za wszystkimi. Kiedyś sobie myślałam, że gdybym zajęła się innym sportem, to też bym się w nim odnalazła. Teraz nie wiem, bo każda dyscyplina wymaga innych predyspozycji i innych cech fizycznych. Lubię aktywnie wypoczywać. Na pewno kiedyś chciałabym wrócić do wspinaczki skałkowej. Poza tym lubię grać w piłkę, w badmintona, w domu mamy piłkarzyki, stół do tenisa stołowego. Jest też wiele sportów, których chciałabym kiedyś spróbować.

Oglądała Pani Igrzyska w Rio de Janeiro?

Niestety nie, bo mam mocno napięty harmonogram dnia, ale pytałam na bieżąco, jak idzie naszym reprezentantom. Byłam kiedyś na kilku obozach polskiej kadry kobiet w boksie. Nie mówię, że byłam typowana do wyjazdu do Rio, bo to były dalekie plany, ale wiem, że gdybym dostała taką szansę, na pewno dałabym z siebie wszystko. Dlatego krew mnie zalewa, kiedy słyszę, jak ktoś mówi, że przyjechał na igrzyska tylko po to, żeby być, zająć jakąś daleką lokatę i w ogóle nie starać się o medal. Mam w sportach olimpijskich wielu przyjaciół i wiem, jak im zależy na tym, żeby tam być, jak oni o to walczą. I nie podoba mi się to, że ktoś jedzie na tak ważną imprezę bez ambicji, bo wie, że później ma mecz, za który dostanie mnóstwo pieniędzy i walka dla orzełka przestaje się liczyć. To są te minusy, ale ja mogę zapewnić, że zawsze kierowałam się i będę się kierować ideą zwyciężania.

Rozmawiała Aleksandra Podgórska, dziennikarka warszawa.naszemiasto.pl
Zdjęcie główne: Andrzej Banaś/Polska Press

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto