Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Szamotuły. Radny Dziamski o wirusie ASF: Trzeba podjąć radykalne działania!

Magda Prętka
Magda Prętka
pixabay
W Wielkopolsce, jak i całym kraju trwa dyskusja na temat walki z wirusem ASF. Temat podjęty został również na ostatniej sesji Rady Miasta i Gminy Szamotuły.

To już pewne – wirus afrykańskiego pomoru świń (ASF) dotarł do Wielkopolski. W ubiegłym tygodniu ASF wykryto u padłego dzika w okolicach wsi Kębłowo w powiecie wolsztyńskim. Tym samym zagrożenie związane z rozprzestrzenieniem się wirusa na inne ośrodki w województwie stało się realne. Niestety.

W powiecie szamotulskim od kilku tygodniu organizowane są spotkania informacyjne w tym zakresie. W środę, 4 grudnia władze samorządu powiatowego pochyliły się nad problemem wraz z Powiatowym Lekarzem Weterynarii oraz pracownikami urzędów miast i gmin. Kolejne spotkanie – tym razem z udziałem burmistrzów i wójtów, a także przedstawicieli nadleśnictw i kół łowieckich działających w regionie planowane jest na najbliższy poniedziałek.

Sprawa wywołuje niemałe emocje wśród samorządowców. Jeszcze przed wykryciem ASF w Wielkopolsce, temat zagrożenia wirusem poruszono w trakcie sesji szamotulskiej rady miejsko – gminnej. Na skalę problemu, a przede wszystkim zaś konieczność podjęcia radykalnych działań, zwracał uwagę radny, Jan Dziamski.

- Rząd zmaga się z tą chorobą od 5 lat w sposób mniej lub bardziej udolny. Ścierają się różne koncepcje walki z tą chorobą (…) Po kolejnym – tak to nazwijmy – skoku choroby przez Wisłę, minister Ardanowski zalecił kilka rozwiązań walki z chorobą. Oparł to na 2 podstawowych działaniach- to jest bioasekuracja i redukcja populacji dzików. Jeżeli chodzi o bioasekurację, zadanie to jest realizowane cały czas. Są nakładane kary na rolników, są wydawane decyzje o zakazie hodowli – jest to realizowane. Natomiast drugi filar walki z ASF-em, czyli redukcja populacji dzików do 0,1 sztuki na kilometr kwadratowy, jest porażką. W chwili obecnej wszyscy zgodnie mówią, że populacja dzików wzrosła. Ja nie chcę używać cyfr, ale na pewno przekracza kilkakrotnie to, co zalecał minister – podkreślał Dziamski, wyrażając zarazem obawę o przyszłość hodowli działających w regionie -Wielkopolska produkuje 35 proc. wieprzowiny. To jest olbrzymia produkcja, to są zakłady pracy, które będą miały ograniczenia. Nie chcę być czarnowidzem, ale to prawdopodobnie doprowadzi do upadku np. niektórych gospodarstw, które produkują przede wszystkim prosiaka. Ograniczenia są tak znaczne, to tak daleko idące restrykcje, że niektóre gospodarstwa prawdopodobnie nie podołają same w walce z tą chorobą – dopowiadał.

Podczas spotkań na różnych szczeblach, Dziamski wielokrotnie poddawał pod rozwagę możliwość zamknięcia przejść dla dzików pod autostradami A1 i A2, które dzielą niejako Polskę na 4 części. Proponowane przez niego rozwiązanie komentowano na zasadzie „o tym się mówi”, jednak żadne konkretne działania nigdy nie zostały podjęte. Dlaczego? Radny tłumaczył, że wciąż nie wiadomo, kto miałby je podjąć – Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, czy samorządy?

- To naturalna, mocna bariera, która zatrzymałaby tę chorobę – przekonywał - W Czechach mieliśmy podobną sytuację. Jest to kraj, który należy do Unii Europejskiej, obowiązują tam te same normatywy i potrafiono sobie z tym problemem poradzić w ciągu roku. My drepczemy w miejscu – komentował radny, by po chwili stwierdzić, że podjęcie radykalnych działań w tym zakresie jest po prostu konieczne. Zaproponował zatem, by gmina wystosowała pismo do decyzyjnych w sprawie służb i organizacji, w którym samorząd zasygnalizowałby m.in. potrzebę zamknięcia wspomnianych przejść dla dzików oraz problem z ich odstrzałem.

O komentarz pokusił się również radny, Łukasz Heckert, który z uwagi na pełnioną funkcję podłowczego w jednym z kół łowieckich w gminie Szamotuły, temat zna od podszewki.

- W tej chwili przekroczyliśmy 248 proc. odstrzałów dzików zaplanowanych na ten sezon. Robimy wszystko co jest możliwe, aby te dziki zminimalizować do takiej ilości, która będzie bezpieczna. Ale nie zganiajmy całej winy na dziki, na łowiectwo, bo bioasekuracja wśród rolników jest w fatalnym stanie – mówił Heckert stwierdzając, że choć rolnicy o ASF wiedzieli już od roku 2014, nie potrafili się do walki z chorobą przygotować. - Gdybym ja miał hodowlę świń, to wiedząc, że idzie jakieś zagrożenie wirusem na pewno starałbym się o wykonanie bioasekuracji w postaci jakiś mat, lamp bakteriobójczych, wirusobójczych itd. Rolnicy puszczają psy luzem, psy wychodzą do lasu, przychodzą z powrotem na podwórko, bioasekuracji żadnej. Wnoszą wirusa na swoje podwórko. Rolnicy jadąc na pole przyjeżdżają ciągnikiem. Czy przejeżdżają przez jakiekolwiek maty? Nie przejeżdżają, nie ma bioasekuracji (…) My robimy z naszej strony wszystko co jest możliwe, też stosujemy środki bioasekuracyjne po odstrzale dzików. Staramy się nie dopuścić do rozprzestrzenienia się (wirusa – przyp.red.) - podkreślał stanowczo.

Dziamski nie do końca chciał zgodzić się z tymi argumentami. Tłumaczył, że choć nie zamierza rozstrzygać, kto za nieudolne próby walki z wirusem jest odpowiedzialny, to jednak zalecenia ministra w zakresie odstrzału dzików, jego zdaniem, są niemożliwe do zrealizowania (chodzi o redukcję populacji do 0,1 sztuki na km2 – przyp. red).

- Trzeba podjąć radykalne działania na wzór Czech, Belgów – mówił do Heckerta, dopytując równocześnie, czy myśliwi w jakikolwiek sposób są karani za niewypełnianie wspomnianych zaleceń. Bo na rolników – jak mówił – kary są przecież nakładane.

Heckertowi również z taką argumentacją trudno było się zgodzić. Odnosząc się do informacji, jakie uzyskał podczas ostatniej narady w Nadleśnictwie Oborniki przyznawał jednak, że faktycznie niektóre
koła łowieckie w regionie nie przekroczyły 100 proc. odstrzału dzików. Dlaczego?

- Nasza gmina, czy nasz teren obwodu łowieckiego jest tak zlokalizowany, że rolnicy, którzy na tym terenie prowadzą swoją gospodarkę, w głównej mierze sieją kukurydzę. I w okresie wiosennym, kiedy robimy inwentaryzację dzików, tych dzików tak naprawdę nie było. Nie było tyle. W związku z tym, że zasiew kukurydzy na naszym terenie – Ludwikowo, myślę, że było 200 może 300 hektarów, Kobylniki podejrzewam, że podobna ilość hektarów, ściągnęła te dziki w większości na nasz teren. Dlatego te dziki u nas się pojawiły i dlatego mamy taki procent przekroczenia limitu, który mieliśmy zadany z nadleśnictwa – wyjaśniał radny, po raz kolejny podkreślając, że myśliwi robią w tym zakresie wszystko, co możliwe - W niedzielę mieliśmy polowanie pod kątem ASF-u. Padło 9, czy 10 dzików. My cały czas strzelamy, odstrzały są wydawane na bieżąco, zwiększamy tę ilość i tyle my możemy zrobić. Ale to nie jest nasza wina, że dzik migruje. W jednym polu tych dzików będzie mniej, w innym będzie nagle więcej. Dzik niestety lubi chodzić, jest ruchliwy – kwitował Heckert.

Emocje towarzyszące samorządowcom wydają się być uzasadnione. Choć w powiecie szamotulskim nie stwierdzono żadnego przypadku wystąpienia wirusa ASF, zagrożenie faktycznie jest realne.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto