Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Ej, wywijasy! Zapraszam na boisko". O Sparcie Szamotuły opowiada wierny kibic, Andrzej Jaros

Magda Prętka
Pan Andrzej zaraża piłką i miłością do Sparty uczniów szkoły specjalnej, w tym Mateusza
Pan Andrzej zaraża piłką i miłością do Sparty uczniów szkoły specjalnej, w tym Mateusza Magda Prętka
"Ej, wywijasy! Zapraszam na boisko!" to cykl wywiadów z dawnymi zawodnikami Sparty Szamotuły. Tym razem nietypowo - rozmawiamy z wiernym kibicem, Andrzejem Jarosem

Dziś, po raz ostatni w najbliższym czasie, nietypowo. Rozmawiamy nie z dawnym spartaninem, lecz wiernym kibicem Sparty Szamotuły. Na stadionie zna go każdy. Każdy ceni, szanuje. Humorem i pozytywnym nastawieniem do świata mógłby obdzielić pół miasta. Tymczasem przynajmniej z 1/3 szamotulan dzieli się miłością do miejscowej piłki. Mówi o niej często i głośno, nawet w trakcie rozmowy, która sportu w ogóle nie dotyczy. W szkole specjalnej, gdzie pracuje jako woźny zaraża dzieciaki miłością do futbolu. Nie tylko tam zresztą. Z klubem, z drużyną związany jest od blisko 40 lat. I nadal będzie – na dobre i na złe, bo jak sam mówi – Sparta w jego życiu będzie już zawsze. Andrzej Jaros...

Zacznijmy banalnie – skąd ta Sparta w Pana życiu?

Kiedy w 1979 roku zamieszkałem w Szamotułach pierwsze moje myśli były takie, żeby zacząć grać. Niestety sytuacja rodzinna na to nie pozwoliła, wtedy były ważniejsze rzeczy. Od zawsze jednak piłką się interesowałem, grałem na Śląsku w III lidze, dlatego również tutaj, w Szamotułach futbol w moim życiu musiał się pojawić. A, że Szamotuły to i Sparta. Zacząłem chodzić na mecze i tak bardzo związałem się z klubem, że do dziś jestem wiernym kibicem. Pamiętam, jak nasza Sparta grała w III lidze, pracowałem wtedy na stacji w Szamotułach i na każdy mecz brałem ze sobą syrenę kolejową, żeby chłopaków pobudzić do gry, żeby czuli, że ktoś z nimi jest. Trochę nas – tych zapaleńców – było, a przez to i do różnych sytuacji dochodziło, zarówno wesołych, jak i smutnych. Jak to z kibicami. Kiedyś nawet policja na mecz przyjechała, bo trochę narozrabialiśmy, ale wszystko skończyło się dobrze. Ten związek ze Spartą trwa już bodajże 36 lat i myślę, że trwać będzie jeszcze długo.

Prawie 40 lat to nie lada „wynik”. Były jednak takie momenty, w których wątpił Pan w Spartę?

Nie, nie przypominam sobie czegoś takiego. Było i cały czas zresztą jest raczej na odwrót. Miłość kwitnie! (śmiech). Kiedy Sławek Dyzert założył MKS, chciałem, żeby grać zaczął mój syn, Błażej. Sławek zauważył go w jakieś wakacje na jednym z turniejów i zwrócił się z zapytaniem, czy nie zgodziłbym się, aby syn grał? Oczywiście zgodziłem się i tak Błażej zaczął swoją przygodę z miejscowym futbolem. Ja natomiast zostałem kierownikiem drużyny. Z Magdziarkami, Krzysztofem Krygiem, Krzysztofem Zachciałem, Miłoszem Kluzą, Tomkiem Nowickim zaczęliśmy jeździć na mecze. To była dobra drużyna. Wywalczyliśmy nawet awans do ligi wojewódzkiej, ale ze względu na brak środków wyjechaliśmy tylko na 2 mecze, pieniądze się skończyły. Niestety. Potem Błażej i Krzysztof Kryg przeszli do pierwszej drużyny. I tak, związek ze Spartą stał się jeszcze silniejszy.

Blisko 40 lat to kupa czasu. Niezliczone mecze, wyjazdy, sparingi. Musiało być jednak jakieś spotkanie, które w sposób szczególny zapadło Panu w pamięci...

Było ich sporo, ale może opowiem o ostatnim awansie Sparty do IV ligi. Drużyna pojechała na mecz wyjazdowy do Rakoniewic, a ja wraz z najstarszym kibicem, panem Heniem Henzlem i panem Markiem Janasem wybraliśmy się do Konarzewa na mecz tamtejszego Orkanu z Błękitnymi Wronki. Telefoniecznie łączyłem się z Rakoniewicami, gdzie był Kuba Lesicki, inny kibic. Najgorsze było to 5 ostatnich minut, które sędzia doliczył. W Rakoniewicach mecz się skończył, Sparta wygrała 2:1, a my ze zniecierpliwieniem oczekiwaliśmy. Nigdy nie przeżyłem dłuższych 5 minut. W końcu jednak rozległ się ostatni gwizdek sędziego i wszystko było już jasne. Krzyknąłem: Jest! IV liga! Otwarto nawet szampany.

Niestety tak szybko, jak Sparta do IV ligi awansowała, tak szybko, z wielkim hukiem z niej spadła...
Tak z piłką już jest. W historii Sparty bywały lepsze okresy i niestety – te gorsze, jak wszędzie. Było i tak, że klub mógł wycofać się z rozgrywek, bo zarząd był jaki był. W tej chwili tego nie ma. Zarząd na czele z Jackiem Tacikiem – zawodnikiem i prezesem działa dobrze, prężnie, na miarę możliwości. Wiceprezes Krzysztof Franke dużo daje drużynie, wspiera, podobnie jak inni: Karol Pieczak, Katarzyna i Mirosław Gawlowie, pani Małgosia Urbańska, która wszystko trzyma w garści. I na pewno wymienić trzeba niedocenionego Łukasza Bogackiego, kierownika drużyny. Tak, jak on stronę internetową Sparty prowadzi, to w województwie mało kto coś takiego robi. Człowiek włącza komputer, odpala internet, a tam wszędzie widać Spartę. To jest człowiek naprawdę oddany drużynie i takich ludzi powinno się doceniać. Niekiedy co prawda się denerwuje i mówi, że wszystko rzuci, ale później zawsze mu przechodzi (śmiech).

Mówi Pan o zarządzie, o działaczach, słusznie zresztą. Ale wróćmy do futbolu. Gdyby mógł Pan wskazać najbardziej wyróżniających się zawodników w ciągu tych prawie 40 lat Pana kibicowania, kto by to był?

Na pewno bracia Kąkolowie – Zenon i Wojciech. Pamiętam nawet mecz, w którym jeden z nich strasznie ucierpiał, otwarte złamanie. Krzysztof Franke bardzo mi się podobał, jak grał. Na bramce Stasiak, Tadeusz Proszyk, a tak naprawdę to dwóch zawodników o tym samym imieniu i nazwisku. Ten starszy z wieloma zasługami i nasz Tadziu, który aż takich zasług nie miał, ale był jednak zawodnikiem wyróżniającym się. Dzisiejszy sponsor Sparty, Jarek Glinka, też był bardzo dobrym zawodnikiem. Orzeł Andrzej – na prawej obronie „twardzizna”, Zbyszek Franke. To byli zawodnicy, którzy wiedzieli czego chcą i naprawdę grali z sercem. W dawnych latach było co prawda inaczej. Spartę wspierały zakłady pracy, które kiedyś działały w Szamotułach, dzięki czemu zawodnicy mogli wyjeżdżać na obozy. Dziś jest inaczej. Pieniądze, które Sparta otrzymuje, trzeba rozsądnie wydawać, by na wszystko starszyło. Urząd miasta i powiat, moim zdaniem, nie są tak przychylni wobec klubu. W innych miejscowościach, jak w Obornikach, Trzciance, Międzychodzie dotacja wynosi 150 tys. zł, a u nas co roku 74 tys., z czego 24 – 30 idzie na wynajem boiska, mecze, czy sparingi, trzeba też sędziów opłacić, transport na mecz wyjazdowy. To wszystko się wiąże z kosztami, a druga strona medalu jest taka, że nasi chłopcy grają za darmo. Oczywiście nie tylko o to chodzi, ale gdyby u nas, w Szamotułach było inne podejście władz do piłki, to pewnie więcej można byłoby zrobić, osiągnąć. Miasto mogłoby stanąć za klubem. Mamy w końcu tylko jedną Spartę. Jest oczywiście jeszcze Szkoła Piłki Nożnej i niestety również Football Acedemy Szamotuły, o której lepiej chyba nie mówić. Warto jednak podkreślić współpracę Sparty z SPN –em, która jest bardzo dobra. Chłopcy z SPN –u, którzy kończą szkolenie ze względu na swój wiek, mogą iść do Sparty. I tutaj nikt nie mówi o żadnych pieniądzach.

Ci starsi, zasłużeni spartanie wciąż przekonują, że za ich czasów najpierw trzeba było coś pokazać, żeby ktoś w nich „zainwestował”. Może dziś władze wyznają podobną zasadę...

Czy ja wiem. To mogłoby też działać w drugą stronę, jako motywacja. Gdyby większa dotacja dla Sparty była, to takiemu zawodnikowi możnaby za mecz zapłacić np. 50 zł. On by się cieszył, bo wiedziałby, że o niego dbają. Dziś chłopaki grają, widać, że trawę by gryźli, ale motywacja zawsze jest potrzebna.

Wracając do kibicowania. Zgodzi się Pan, że to właśnie kibice – Wy jesteście siłą klubu?

Kibiców mamy dobrych, wspaniałych wręcz, to nie przesada. Na mecze przychodzą starsi, młodsi, i dzieci. I muszę tu powiedzieć o Pani bracie, Mateuszu Prętkim, którego po części wyciągnąłem do piłki. Mateusz, chłopiec niepełnosprawny, do niedawna jeszcze chodził do szkoły specjalnej, w której jestem woźnym. Jakoś do gustu sobie przypadliśmy i kiedyś go zapytałem, bo wiedziałem, że lubi Lecha Poznań, czy pójdzie na mecz Sparty. On się zgodził i tak go wciągnąłem, że dziś jak mecz jest w sobotę, to on w czwartek szykuje szaliki i trąbkę, bo Spartunia gra i trąbi po domu. Wie Pani najlepiej. To jest dla mnie coś ważnego, taki sukces, że potrafiłem niepełnosprawne dziecko zachęcić, zarazić miłością do klubu, że dziś dla niego każdy mecz to święto. Nie musi siedzieć w domu, tylko jedzie na Spartę. Na stadionie zresztą każdy go już zna i na wyjazdy jeździ z nami i kibicuje razem ze mną. To dowód na to, że sport, że piłka nożna, że Sparta posiada jakiś uniwersalny język i potrafi łączyć.

Kibice zatem bez wątpienia są ważnym elementem życia klubu. A jednak na mecze nie przychodzi dziś już kilkaset, a nawet kilka tysięcy kibiców. Pan z pewnością pamięta takie czasy. Skąd to wynika?

Faktycznie tłumy na stadionie bywały, i to nie raz. Pamiętam mecz z Pogonią Szczecin w Pucharze Polski, stadion pełen, nie było gdzie przysłowiowej szpilki wcisnąć. Potem coraz mniej ludzi przychodziło. Gdy graliśmy w III lidze frekwencja wzrastała, potem znów mała. Dziś jest garstka ludzi w porównaniu do tamtych czasów, ale wciąż przychodzimy na mecze, jeździmy na mecze, zawsze zawodnikom staramy się pomóc. Jak są derby zawsze jest nas więcej. Co mogę powiedzieć? Zachęcałbym do tego, żeby na stadionie pojawiały się całe rodziny, jak dawniej. Rozrywki są dziś co prawda inne, ale Sparta jest nasza, szamotulska, to powinno poniekąd zobowiązywać. 5 złotych to niedużo na bilet. Niestety odsunęli też starsi spartanie, nie chodzą na mecze. Myślę jednak, że to chwilowy kryzys. Mamy teraz przyrost naturalny i sądzę, że za jakiś czas stadion chociaż w połowie się zapełni (śmiech).

A może chodzi po prostu o to, jak chłopaki grają...
Czy ja wiem. Może jak grali w wyższej lidze, to więcej przyjezdnych na stadionie się pojawiało. Może, gdy w Sparcie byli zawodnicy z innych terenów, to ich rodziny czy znajomi przyjeżdżali. A dziś nadszedł taki czas, z czego należy się cieszyć, że mamy swoich w drużynie – chłopaków z miasta, z gminy, z powiatu. Wiek zespołu to granice 21 lat, bo najstarszym zawodnikiem jest Tomasz Stelmaszyk, który skończył niedawno 26 lat. To jest drużyna z perspektywami. Gdyby jeszcze tylko samorząd się bardziej włączył, to chłopaki mogliby chociaż na obóz pojechać. A zasada jest też taka - kibicem, tym prawdziwym jest się zawsze, bez względu na wszystko. Nie zawsze chodzi o to, by uczestniczyć w jakimś wielkim sportowym widowisku. My, kibice jesteśmy na stadionie, czy na meczach wyjazdowych, bo ta drużyna jest nasza, bo musimy ją wspierać.

Całym sercem jesteście za Spartą...

Tak. Kibice, to osoby, które na codzień pracują, a mecz zawsze stanowi pewną formę odpoczynku, mimo tych wszystkich nerwów (śmiech). To żadne „penery”, ale zwykli fascynaci, którzy Spartą żyją. Nie raz jest za gorąco, nie raz gorąco, ale zawsze jakoś z tych sytuacji wychodzimy. Takich kibiców jakich ma Sparta, to chyba żadna drużyna w powiecie nie ma. Jedziemy na wyjazd np. do Dusznik, a tam kilku miescowych i reszta to my. Wtedy właśnie widać to przywiązanie do klubu. O jego sile, sile kibiców może mówić postać pana Hena Henzla, najstarszego wiernego kibica. On zawsze dużo nam o Sparcie opowiadał. Wie jak było, jak jest teraz. Wybryki zawsze się zdarzały, ale niekiedy ten obraz kibiców staje się bardzo zakłamany. Nie każdy szykuje się przecież od razu do bójki, czy zadym. Jesteśmy zwykłymi ludźmi. Takich jak pan Heniu natomiast niewielu już zostało. Wielu też już odeszło. Ale i wielu mimo wszystko pozostało. Stasiu Wojciechowski, Marek Janas i wielu innych, wciąż na stadionie jesteśmy.

Często wspomina Pan o meczach wyjazdowych. Pamięta Pan jakieś szczególne spotkanie– takie, które od razu przychodzi na myśl?

W Popowie kilka lat temu, Sparta grała z Błękitnymi Wronki. Kibice zrobili oprawę, trochę osób z Poznania nawet przyjechało. I race były i baloniki w barwach Sparty. Było wspaniale. A że, kibice mają prawo śpiewać co chcą, to trochę pośpiewali Pogorzelczykowi. On niestety chyba się obraził i była afera. Nic szczególnego jednak się nie stało, do żadnej bójki nie doszło. W pamięci utkwiła mi ta oprawa – to, że kibicom się chciało coś przygotować, przyjechać, być z drużyną. Prawda jest jednak taka, że niektórzy prowokują pewne sytuacje. A w przypadku tego konkretnego meczu trzeba pamiętać, że derby rządzą się swoją specyfiką i tak zawsze będzie. Kto ma kibiców ten wygrywa, a kto nie to trudno.

No właśnie – derby. Czy nie uważa Pan, że w tych sportowych pojedynkach wcale nie chodzi o to, by zagrać dobry mecz, ale żeby się pokopać, powyzywać? Kibice na widowisko przecież czekają...

To prawda, ale tak jak powiedziałem – derby rządzą się swoimi prawami. Nie da się ukryć jednak, że w dzisiejszej piłce bardzo przeszkadzają sędziowie, którzy są nie za bardzo doszkoleni (choć nie wszyscy) i jak sobie upatrzą drużynę, to będą do bólu gwizdać rywalom. Niestety często da się to zauważyć. Chłopaków na boisku to denerwuje i niektóre sytuacje wychodzą właśnie dzięki sędziom. Można to zresztą odnieść nie tylko do derbów. Taka sytuacja była np. w meczu Sparty z Niechanowem. Jest 1:0, Tomasz Stelmaszyk jest podcinany, powinien być stuprocentowy karny dla Sparty, a sędzia nie uznaje. Tomek nie wytrzymuje, doskakuje do sedziego i dostaje czerwoną kartkę. I w tym momencie Sparta została osłabiona. Tak niestety zarówno derby, jak i mecze o ważną stawkę później się kończą.

Przy okazji „Wywijasów” zawsze proszę rozmówców o wskazanie zawodników, którzy wyróżniają się w składzie dzisiejszej drużyny. Na kogo Pan by postawił?

Kacper Lura na tyłach bardzo dobrze grę ustawia, Marek Tacik – już starszy zawodnik, który dobrze czyta grę, umie podejść do młodzieży. Ci młodzi przy nich się ogrywają i to jest dobre. Młodzież zresztą, trzeba przyznać, dobrze rokuje. Taki „Perez” – myślę, że niestety za długo u nas nie pogra. To chłopak, który skończył 16 lat, prezentuje wysoki poziom i sądzę, że na pewno ktoś go kiedyś wypatrzy i zaproponuje grę w wyższej lidze. Wojciechowski bardzo dobry obrońca, podoba mi się też Sebastian Lachowicz, taki spokój ma i taki zwód, że można być o niego spokojnym. O całą Spartę też. Jeśli tylko chłopaki wciąż będą mieli serce do gry, to będzie dobrze.

Start rozgrywek klasy okręgowej coraz bliżej. Sparta zaczyna mocnym uderzeniem – derbami z Kłosem Gałowo. Szamotuły rozegrają ten mecz na swoją korzyść?

Z tego co słyszę, to z Kłosa trochę zawodników odeszło, jest nowy trener. Nie mogę jednak za wiele powiedzieć, bo nawet żadnego sparingu nie widziałem. Przypuszczam jednak, że powtórzymy wynik z ubiegłego roku 8:1 (śmiech). Na poważnie – jeśli chłopaki zagrają z ambicją, to myślę, że nawet dwucyfrowy wynik może paść. Naprawdę widzę Spartę w najbliższej przyszłości bardzo pozytywnie. Tym bardziej, że mamy teraz dużo swoich chłopców. Nawet jak grają w juniorach, to gdy kończą 16 lat często trafiają do pierwszej drużyny. Dzięki temu mamy odmłodzony zespół,który może jeszcze wiele pokazać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto