Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Szamotuły. Rzeczy niemożliwe nie istnieją! Krzyś Łączkowski spędził na morzu 2 miesiące, nie mając żadnego doświadczenia z żeglarstwem

Magda Prętka
Magda Prętka
Krzysztof Łączkowski
W drugiej połowie marca Krzysztof Łączkowski - licealista z Szamotuł wyruszył w blisko 2 - miesięczny rejs żaglowcem z Karaibów do Polski (5532 mile morskie). W ramach programu Niebieska Szkoła zgłębiał tajniki żeglugi, realizując równocześnie program nauczania szkolnego. Dziś otwarcie przyznaje, że był to jeden z lepszych okresów w jego życiu

Rzucił się na głęboką wodę. Po to, by zmierzyć się z samym sobą, odkryć dla siebie coś nowego, przeżyć przygodę. I finalnie dowieść, że rzeczy niemożliwe nie istnieją. Krzysztof Łączkowski – uczeń II klasy Liceum Ogólnokształcącego im. ks. Piotra Skargi w Szamotułach spędził na morzu 58 dni, nie mając wcześniej w zasadzie żadnego doświadczenia z żeglarstwem. W dzień uczył się, w nocy pełnił wachty. Pokonał chorobę morską i lęk wysokości, niejednokrotnie wchodząc na 37 - metrowy maszt. Dziś jest przekonany o tym, że na morze jeszcze wróci. Bo ono uzależnia równie mocno, jak chodzenie po górach, które szczerze pokochał.

"Chciałem odkryć dla siebie nową rzecz"

Niebieska Szkoła, to program rejsów morskich, który łączy regularną naukę (według programu szkolnego) z żeglugą. Skierowany do młodzieży licealnej z klas I i II, kultywuje tradycje wychowania morskiego, stając się zarazem lekcją na całe życie.

- Niebieską Szkołą zainteresowała mnie koleżanka, która rok temu brała udział w programie. Stwierdziłem, że byłaby to dobra okazja do tego, by oderwać się od covidowej rzeczywistości, a zarazem przeżyć wielką przygodę – tłumaczy Krzysztof Łączkowski – Często zastanawiam się nad tym, czy gdybym jutro się nie obudził, to byłbym zadowolony z tego, jakie życie prowadziłem? Covid dość mocno utrudnia i ogranicza wiele ciekawych aktywności, więc możliwość odbycia przygody na morzu dodatkowo przekonała mnie do tego, że warto spróbować. Wcześniej nie żeglowałem, ale chciałem odkryć dla siebie nową rzecz. Wiedziałem, że może być ciężko – że pojawi się choroba morska, że mogę nie dać rady, ale to wszystko jeszcze bardziej mnie nakręcało – przyznaje.

Blisko 2 miesiące spędził na morzu

13 marca, wraz z grupą 35 innych uczestników i uczestniczek kolejnej edycji Niebieskiej Szkoły wyleciał na Dominikanę. Wkrótce potem, na blisko 2 miesiące, jego domem stał się STS Fryderyk Chopin. To drugi co do wielkości żaglowiec w Polsce i największy pływający żaglowiec typu bryg na świecie. Liczy ponad 55 metrów długości, a jego maszty pną się ku niebu na wysokość 37 metrów.

Po tygodniu szkoleń i przyswojeniu wiedzy oraz podstawowych umiejętności pracy na statku, załoga składająca się z 55 osób wypłynęła z Karaibów na morze, na Północ.

- Na wysokości Nowego Jorku zrobiliśmy zwrot, bo tak nam wiatr pasował i bardzo długo płynęliśmy prostą linią przez Atlantyk, do portugalskiego archipelagu wysp Azory - prawie na środku oceanu. W porcie Horta wykonano nam testy na covid i niestety okazało się, że u 6 osób z załogi potwierdzono zakażenie. Tym samym nie mogliśmy zejść na ląd. To nas trochę podłamało – na morzu byliśmy już prawie miesiąc – opowiada Krzyś – Otrzymaliśmy zaprowiantowanie i po 3 dniach stania na tzw. kwarantannie wypłynęliśmy w stronę Europy, mając świadomość, że do Szczecina raczej nie zejdziemy już na ląd – dodaje.

Szamotuły. Jej głos w Cambridge zna prawie każdy! Kasia Woźn...

Po 2 tygodniach STS Fryderyk Chopin dotarł do Irlandii, a następnie do Szkocji, gdzie na 2 dni zakotwiczył się w porcie Stornoway. Potem przyszedł czas na zimne Morze Północne i Danię.

- Stanęliśmy na kilka dni przy wyspie Læsø. Wiedzieliśmy już wtedy, że z uwagi na niemożność schodzenia na ląd mamy za dużo czasu, w związku z czym trasę trzeba trochę zmodyfikować. Przepłynęliśmy przez cieśninę duńską Kattegat i na parę dni zakotwiczyliśmy się przy wyspie Rodvig. Do Polski, z uwagi na nadmiar czasu, płynęliśmy zygzakiem, zahaczając m.in. o Bornholm i Niemcy. Ze statku zszedłem 11 maja w Szczecinie – opowiada Krzyś.

Żegluga i nauka szkolna

Rejs z Karaibów do Polski nie był jednak rejsem wycieczkowym. Młodzież zgłębiała tajniki żeglugi pracując na statku i równocześnie realizowała program szkolny.

Przed wypłynięciem na morze nauczyciele z mojego liceum określili zakres materiału z poszczególnych przedmiotów, który musiałem przerobić – tłumaczy Krzysztof – Na statku odbywaliśmy lekcje – w końcu w trybie stacjonarnym. Nasi nauczyciele byli stosunkowo młodymi osobami i – co ciekawe – nigdy nie uczyli w tradycyjnych szkołach. Dla przykładu – matematykę wykładał inżynier, a chemii oraz biologii uczyła nas dziewczyna, która kończy studia na weterynarii. To było świetne doświadczenie, przede wszystkim dlatego, że mieli zupełnie inne podejście do nauczania, aniżeli nauczyciele szkolni. Nasz stosunek był bardzo partnerski, jednak podczas zajęć utrzymywaliśmy hierarchię nauczyciel – uczeń – wyjaśnia.

Nauka na statku często bywała trudna – głównie przez warunki atmosferyczne, uniemożliwiające skupienie.

- Nie mieliśmy też zbyt wiele miejsca. W stołówce zaadaptowanej na salę lekcyjną znajdowały się 3 stoły, przy których równocześnie odbywały się 3 różne lekcje. To bywało problematyczne, ale mieliśmy też sporo tzw. samonauczania– śmieje się Krzyś.

Te torty to małe dzieła sztuki! Dzięki swojej pasji Agnieszk...

Nocne wachty, choroba morska, lęk wysokości...

Jak wyglądał jego dzień na statku? Po pobudce około godziny 7.30 załoga gromadziła się na banderze – formie apelu, podczas którego pani kapitan tłumaczyła, jakie zadania czekają na młodzież danego dnia. Następnie śniadanie, 4 godziny zajęć lekcyjnych, przerwa na obiad, kolejne 4 godziny lekcji, kolacja, a wieczorem godzina nauki własnej. W nocy pełniono wachty. Cała załoga zakwaterowana zaś była w niewielkich kajutach 3, 6 i 9 – osobowych.

- Załoga uczniowska była podzielona na 3 wachty, czyli 3 grupy. Pierwsza trwała od godziny 20.00 do 24.00, druga od północy do 4.00 rano, a ostatnia od 4.00 do 8.00. Pełniąc wachty sprawowaliśmy pieczę nad tym, gdzie statek płynie – wraz z załogą sterowaliśmy nim, wypatrywaliśmy innych statków i czuwaliśmy, gdyby trzeba było np. szybko zrzucić żagle – opowiada Krzyś.

Dziś przyznaje, że najcięższy fizycznie był dla niego początek wyprawy, gdy choroba morska dała o sobie znać. Dolegliwości z nią związane, w tym głównie bóle głowy i ogólne osłabienie odczuwał jednak tylko 3 dni.

- Gdy choroba minęła, było już naprawdę dobrze. Mocne deszcze jakoś specjalnie nie przeszkadzały, spore przechyły również. Ale do niebezpiecznych sytuacji dochodziło cały czas. Gdy płynie się 8 węzłów, jest ciemna noc, a człowiek wypadnie za burtę, są raczej nikłe szanse na to, że uda się go uratować. Kiedy pełniłem wachty miałem to z tyłu głowy, ale myślę, że gdybym był tego w pełni świadomy, mógłbym z tym sobie nie poradzić. Dlatego zawsze obracaliśmy to z kolegami w żart – mówi Krzysztof – Było kilka sztormów i szkwałów. Przez 3 godziny płynęliśmy powyżej 8 stopni Beauforta i około 60 powyżej 6 stopni. Ale… daliśmy radę! – mówi.

Szamotuły. 2 lata temu Michalina Powolna walczyła o tytuł na...

Odważnie stawił też czoła swojemu lękowi wysokości, choć w trakcie szkolenia przed rejsem był w stanie wejść tylko na pierwszą platformę zlokalizowaną na rejach.

- Stwierdziłem, że wyżej już nie wchodzę. Abstrakcyjne było wtedy dla mnie wchodzenie po sznurowanych drabinkach, do których nawet się nie wpinaliśmy. Co prawda cały czas mieliśmy szelki dla bezpieczeństwa, ale przypominało to raczej park linowy – tyle tylko, że bardziej ekstremalny. Musiałem to wszystko przepracować sobie w głowie. W końcu, po jakiś 2 tygodniach podszedłem do bosmana, mówię: Olek, idziemy na górę! On wszedł pierwszy, ja za nim – na top masztu, najwyższą reję! To mi pokazało, że nie ma rzeczy niemożliwych. Do końca rejsu normalnie wchodziłem już na reje i pracowałem z żaglami. Nie zastanawiałem się nad lękiem wysokości – wiedziałem, że jest robota do wykonania – opowiada.

Gwiaździste niebo nad Atlantykiem

To, co zapamięta w sposób szczególny, to gwieździste niebo nad Atlantykiem – blask odbijający się od czarnej przestrzeni, którego w mieście – jak mówi Krzyś – nigdy nie uda się doświadczyć. Nie zapomni też o ludzkiej życzliwości.

- Kiedy staliśmy w Horcie, na Azorach, gdy okazało się, że mamy na pokładzie covid, za nami stał połowę mniejszy statek niemieckiej Niebieskiej Szkoły, który płynął 6 miesięcy – z Niemiec na Karaiby i z powrotem. Jego załoga miała negatywne testy, w związku z czym mogli podpłynąć kawałek dalej, do mariny. Skontaktowaliśmy się z nimi i poprosiliśmy, by zrobili dla nas zakupy. Zgodzili się bez zastanowienia - kupili jedzenie, a potem podwieźli je trochę nielegalnie pontonem do burty. Przerzucili nam prowiant i nie chcieli słyszeć o zwrocie pieniędzy. To jest chyba coś, co najbardziej zapamiętam z tego rejsu, jako przykład bezinteresownej żeglarskiej pomocy – mówi.

Szamotuły. Katarzyna Zaraś i Krzysztof Łączkowski wystąpili ...

Jeden z najlepszych okresów w życiu!

Tęsknił za normalnym, domowym jedzeniem, a także za instrumentem. Od 11 lat Krzysztof doskonali grę na pianinie. W trakcie rejsu obawiał się o urazy dłoni, ale i o to, że rozłąka będzie zbyt długa.

- Jeszcze nigdy nie miałem tak długiej przerwy w grze. Bałem się, że brak codziennych ćwiczeń może spowodować, że coś stracę, że zapomnę. Ale jest ok, sprawdziłem – śmieje się.

Czuje dziś ogromną wdzięczność wobec rodziców, którzy umożliwili mu wyjazd. Bo ten, jak sam przyznaje, był jednym z lepszych okresów w jego życiu.

- Poznałem niesamowitych ludzi – przyjaciół mam nadzieję na całe życie. I była to też przygoda na całe życie – komentuje - Myślę, że mało osób w moim wieku może powiedzieć, że przepłynęło morze na żaglowcu. Jestem dumny z tego, że mi się to udało. Pokazałem sobie, że potrafię rzucić się na naprawdę głęboką wodę – dodaje.

31 maja wraca na stacjonarne nauczanie w liceum. Oceny, jakie uzyskał w Niebieskiej Szkole będą honorowane w jego ogólniaku. W wakacje czeka go wyprawa na Mazury, na żagle - z osobami, które poznał na Chopinie. Mówi, że w końcu będą mogli razem rozpalić ognisko na lądzie.

- Wiele razy porównywałem pływanie na Chopinie do chodzenia po górach - przez ogrom przestrzeni, bliskość z naturą i obcowanie ze śmiercią, a także siłę z jaką uzależniają. Jestem pewien, że wrócę na morze – kwituje Krzyś.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto