Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Relacja z Ukrainy

Marcin Pomianowski
Dzień jazdy samochodem i jesteśmy na linii frontu. To dzieje się bardzo blisko nas. Trudno uwierzyć, że regularna wojna toczy się za miedzą. Na tym konflikcie najbardziej cierpi ludność cywilna.

Pomysł wyjazdu na Ukrainę narodził się po usłyszeniu dramatycznych relacji od znajomych dziennikarzy z rejonu walk pod Ługańskiem. Postanowiliśmy zorganizować zbiórkę dla dzieci i pojechać na miejsce. Jednym rzutem udało nam się dotrzeć do Kijowa. Spacer po Majdanie – trudno uwierzyć, że jeszcze kilka miesięcy temu ginęli tam ludzie, a ulice zablokowane były barykadami. Dziś Kijów tętni życiem, kafejki i restauracje pełne są ludzi, a o wojnie się raczej nie mówi. Kijowianie zdaje się starają się zapomnieć, że ledwie dzień jazdy samochodem dzieli ich od krwawego konfliktu, a wydarzenia na Majdanie z lutego ubiegłego roku to jakaś zamierzchła przeszłość. Na placu wisi ledwie kilka tablic upamiętniających zabitych w starciach z Berkutem. W kilku miejscach palą się znicze.

Następnego dnia dotarliśmy do Charkowa. Ogromne i piękne miasto. W centrum odbywał się przedświąteczny festyn. Choinki, piękne iluminacje i roześmiani charkowianie. O tym, co dzieje się 300 kilometrów na wschód od ich miasta przypominają jedynie patrole ochotników z batalionów, którzy zbierają datki na finansowanie niepodlegających pod ukraiński MON, a walczących na pierwszej linii oddziałów.

Kolejnego dnia obraliśmy kierunek na Starobielsk. Po drodze mijamy coraz więcej transportów wojskowych. Na około 120 kilometrów od Starobielska trafiamy na pierwszy blokpost. To coś w rodzaju blokady. Uzbrojeni Ukraińcy szczegółowo sprawdzają każdy samochód. Po krótkiej chwili żołnierz pokazuje, że możemy podjechać do kontroli. Pytania szczegółowe skąd, po co i gdzie jedziemy. Szczegółowo sprawdzony został bagażnik i cały nasz ładunek. Ukraińcy boją się szpiegów i prowokatorów. W ostatnim czasie na tamtym terenie dochodzi do zamachów bombowych. W końcu żołnierze pozwalają nam odjechać, informując, że po 20.00 nie przejedziemy przez żadną blokadę, bo funkcjonuje coś w rodzaju godziny policyjnej. W trakcie naszej wyprawy podobnych kontroli mieliśmy około dwudziestu. Dojeżdżamy do Starobielska przed godziną policyjną, choć droga na tym etapie była fatalna. Momentami trudno było objechać dziury w jezdni. Pogoda też nie pomagała. Padał gęsty śnieg. Dodatkowo blokady po zmierzchu nie są oświetlone, a wjazd na blokadę bez zgody żołnierzy może grozić otwarciem przez nich ognia.

W Starobielsku udało nam się znaleźć bursę szkolną która pełniła tam rolę hotelu. Rankiem następnego dnia postanowiliśmy pojechać do miejscowego szpitala, który od maja, od kiedy zaczęły się walki pełni rolę szpitala wojskowego. To tu w pierwszej kolejności trafiają ranni w walkach z okolic Stanicy Ługańskiej i Sczasti. Nie dostaliśmy tam jednak zgody na wejście i filmowanie. Poznaliśmy tam za to żołnierzy z Batalionu Ajdar, którzy przywieźli do szpitala swoją koleżankę. Po krótkiej rozmowie zaprosili nas na spotkanie z kambatem (kamandirem bataliona). Pojechaliśmy z nimi do bazy zlokalizowanej w jakiejś starej fabryce, kilka kilometrów pod miastem. Okazało się, że żołnierze akurat szykują ciężarówkę z jedzeniem dla jednej ze szkół i przedszkola. Chcieliśmy zobaczyć, jak wygląda tamtejsza pomoc i pojechaliśmy razem z tym transportem. Żołnierze w kilka minut rozładowali pełną ciężarówkę ziemniaków, cebuli, kapusty i makaronów w zespole szkół w Starobielsku. Wreszcie była chwila żeby porozmawiać.

Za ich pośrednictwem poznaliśmy Nataszę - wolontariuszkę zajmującą się pomocą humanitarną i zastępczynią komendanta batalionu Ajdar. W rozmowie okazało się, że w domu dziecka, do którego wieźliśmy żywność nie ma aż tak małych dzieci i że pomoc w postaci mleko w proszku i bebiko przyda się w innym miejscu. Natasza prowadzi punkt pomocy w Starobielsku i miała listę rodzin z małymi dziećmi. Wspólnie ustaliliśmy, że to oni przekażą wszystko dokładnie tam, gdzie potrzeba. I przekazaliśmy nasz transport Nataszy. Dostaliśmy za to zaproszenie na wigilię w koszarach Ajdaru. W końcu to był wtorek 6 stycznia. Następnego dnia zaczynały się prawosławne święta.
Mieliśmy trochę czasu i Natasza zaproponowała, byśmy odwiedzili cmentarz w Starobielsku, gdzie leżą również Polacy (w latach 1939–1940 w Starobielsku mieścił się obóz jeniecki dla Polaków, wziętych do niewoli przez ZSRR po 17 września 1939 roku )– obok nich leżą polegli w ostatnich miesiącach Ajdarowcy. Na większości mogił widniały tabliczki z napisem „tymczasowo nieznany”. Kilka metrów dalej, po drugiej stronie drogi są mogiły separatystów. Później razem z przesympatycznym batiuszką Walentinem pojechaliśmy do Sczasti (kilkanaście km od Ługańska).

Od tej pory już w kamizelkach i bez pasów bezpieczeństwa. Do Stanicy Ługańskiej nie można było jechać, bo właśnie separatyści rozpoczęli ostrzał z GRAD. W Sczasti najpierw pojechaliśmy do tamtejszego Domu Dziecka. Warunki skromne, ale dzieciaki mają ciepło i akurat dziś jest prąd. Dogadaliśmy z „ciociami”, że możemy przekazać po czekoladzie dzieciakom. Pół godziny później i kilometr dalej byliśmy w elektrowni zaopatrującej w prąd cały Obwód Ługański. To strategiczny punkt i łakomy kąsek dla separatystów.

Ugościli nas kozaccy razwietcziki(wywiadowcy). Pilnują elektrowni. Brakuje im opon zimowych i zimowego kamuflażu. Mieliśmy okazję zobaczyć co może zrobić pocisk z GRADA.Udało się przez dłuższą chwilę porozmawiać z Nikalajem – snajperem i szefem oddziału chroniącego elektrownię. Chwilę wcześniej wrócił do bazy po 6 godzinach leżenia w śniegu z lunetą przy oku. Był koszmarnie zmęczony – nigdy nie widziałem takich oczu. Mimo to znalazł siły , by z nami porozmawiać, a jego ludzie podzielili się świąteczną kutią. Musieliśmy szybko wracać do Starobielska, bo mieliśmy zaproszenie na wigilię. W końcu jutro tu zaczynają się święta...

To część pierwsza mojej relacji z wyjazdu na Ukrainę.
Chcę podziękować wszystkim, którzy przyłożyli rękę do tej wyprawy. Dziękuję Wszystkim, którzy odpowiedzieli na mój apel. Szczególnie strażakom z Wronek, burmistrzom Szamotuł i Marketowi Irena, Panu Karwackiemu i jego zespołowi., i wszystkim indywidualnym darczyńcom. Przede wszystkim Kindze Biniak z Wronek, która wzięła na siebie logistykę i transport zebranych produktów. Za tydzień ciąg dalszy relacji z wyprawy.

od 7 lat
Wideo

Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto