Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rynek Wroniecki – salon letni miasta w XX-leciu międzywojennym

Paulina Śliwa
Paulina Śliwa
Wspomniana ławeczka u Straszewskich – tu dziadek Maksymilian z wnuczkami Wandą i Marią.
Wspomniana ławeczka u Straszewskich – tu dziadek Maksymilian z wnuczkami Wandą i Marią. Archiwum W. Pierzchlewicz
Rynek we Wronkach był letnim salonem miasta – pisze Wanda Pierzchlewicz – autorka artykułu i wspomnień, które przedstawiamy. Dziś trudno w ten sposób pomyśleć o wronieckim rynku...

Współcześnie funkcję „salonu”, w którym spotykają się mieszkańcy Wronek, przejęło poniekąd otoczenie kładki. Z przyjemnością prezentujemy artykuł p. Wandy Pierzchlewicz – i zachęcamy jednocześnie Czytelników do dzielenia się własnymi wspomnieniami na temat Rynku we Wronkach. Zaznaczyć należy, że materiał został przygotowany do publikacji przez Piotra Pojaska z Muzeum Ziemi Wronieckiej.

Zdecydowaną już wiosną, gdzieś na przełomie kwietnia i maja tego roku zdarzyło mi się szczęśliwie zajechać do Wronek. Jak zazwyczaj, nieodmiennie, zmierzaliśmy ku Rynkowi, ot, bliżej domu. Tym razem było nie tylko „bliżej”, ale równocześnie jakby – inaczej. Nawiewało skądś dawnością, odległą, przecież nie całkiem zapomnianą. Ki diabeł – myślę, rozglądając się czujnie na boki. Rynek zwyczajny, zdecydowanie dzisiejszy, z ożywioną trasą ruchu kołowego, wytyczoną ukośnie środkiem od ul. Poznańskiej do Sierakowskiej. A jednak, mam! – oko znajduje przyczynę: bo oto na Rynku, po wielu latach (ba, słabo licząc osiemdziesięciu), wróciły krategusy. Zielone drzewa o wyglądzie wielkich barwnych bukietów; bo gałęzie ukwiecone gęsto wiązankami małych różyczek. Na razie jest ich niewiele, raptem kilka egzemplarzy, dopiero zaczynających kwitnienie. Ale znów są! Encyklopedia tak mówi o krategusie, m.in.: (Enc. Powszechna PWN 2. W-wa 1974, pod hasłem) „Głóg, Crategus, krzew lub niskie drzewo z rodziny różowatych; 200 gatunków, głównie w Ameryce Pn., w Polsce 5 gatunków dziko rosnących oraz ok. 15 gat. w licznych odmianach uprawnych; pędy zwykle cierniste; ...kwiaty pojedyncze lub w baldachogronach – białe, czerwone; owoce, typu jabłka, zawierają dużo witaminy C; ... Dzięki wysokim walorom dekoracyjnym i małym wymaganiom glebowym głóg często sadzi się jako rośliny ozdobne...”.

I tak też zrobiono 80 lat temu z okładem na naszym Rynku, a mogą to być już lata 30– te zeszłego wieku. Nie, nie – na pewno mi się to nie przyśniło! Zapamiętane, towarzyszące tej scenerii detale są wciąż tak żywe we wspomnieniu: moje krótkie skarpetki, gonienie za piłka i „gra w chrabąszcze” (1) – namiętna zabawa dzieci o tej porze roku. W myśli kształtuje się plastyczny obraz Rynku wronieckiego tamtych lat. Niewysokie drzewka okalają przestrzeń rynkową, posadzone w równym rzędzie na skraju chodnika. Różane bukieciki w zielonych koronach liści przypominają odświętne rozwieszone girlandy. Przycięte koliście drzewa wyglądają jak otwarte, wesołe parasolki z miłym pod nimi cierniem. Mały człowiek, zadzierający głowę ku różyczkom (sześciolatek?) widzi je wciąż wyraźnie.

Cóż, należałoby z prostego kronikarskiego obowiązku sięgnąć do dokumentów archiwalnych miasta, przypomniane fakty uściślić; albo popytać co bardziej wiekowych obywateli, może zechcą je potwierdzić, a nawet wzbogacić.I znów przywoływany obraz Rynku się dopełnia. Bo ongiś przed domy posesji wystawiono w letni czas wygodne ławy z wygiętym oparciem, takie zapraszające. Po dziennej krzątaninie, ciepłym wieczorem odpoczywano na nich; przysiadywali sąsiedzi i do zmroku pogwarzano o sprawach bliskich – domowych i wydarzeniach z dalekiego świata; to damfer (2) przenikliwym trąbieniem meldował, że oto przypłynął Wartą i zakotwiczył blisko mostu (tego drewnianego, przedwojennego)... to w lasach za rzeką pokazały się pierwsze grzyby... taka błogosławiona codzienność. Swoją ławę przed domem – ciężką, masywną – mieli i Straszewscy(3); przetrwała II wojnę światową i czekała na powracających z wysiedlenia, choć mocno nadgryziona zębem czasu. Podobne u swoich progów stawiali sąsiedzi; taką odczuwano potrzebę, taki ukształtował się obyczaj. W ten sposób Rynek zaczął pełnić funkcję salonu miasta, wprawdzie sezonowego, ale jednak.

Wymienione okoliczności uzasadniają tytuł niniejszego artykułu. Jeszcze raz tę jego rolą – kulturowo – społecznie – towarzyską potwierdzą lata przed rokiem 1939; wtedy na tym to miejscu, podczas manewrów, zagra w letnie wieczory orkiestra wojskowa modne wówczas tango: „Całą noc bzy pachniały...”. Konwencje salonowe zachowywano – rozmowy na Rynku prowadzili tylko dorośli. Dzieciom wolno było się wtrącać jedynie wtedy, gdy pilnie czegoś potrzebowały, a to napić się wody, a to wyprosić dalsze pozostawienie na dworze – „przecież jeszcze całkiem jasno”. Tymczasem niewielki ruch na Rynku powoli ustawał, cichł gwar bawiących się dzieci. Z upływem godzin za domy zachodniej pierzei rynkowej kryło się słońce, rozpinając nad miastem wieczorne zorze. Przed nocnym spoczynkiem nikt się już do niczego nie spieszył. Nastawał wieczór, pora łagodności i harmonii. Jeszcze po niebie śmigały z poświstem jaskółki, pogłębiając ciszę. Salon na Rynku żegnał kolejny, uchodzący dzień: wszystkim dobranoc. Dobranoc!

(1)„Gra w chrabąszcze” – ba! żebym to umiała ponazywać właściwie – polegała na zróżnicowaniu ubarwienia chrabąszczy na podbrzuszu (odwłoku?), postrzeganiu pewnych odmiennych detali anatomicznych i klasyfikacji na „kominiarzy” (cenionych, bo rzadszych) i chrabąszczowe pospólstwo, czyli „młynarzy”. Tylko te dwa rodzaje pamiętam, choć mi się wydaje, że byli w tych rojach i inni reprezentanci gatunku, a raczej na pewno – „króle”. Należało nałapać biednych chrabąszczy w możliwie pełnej kolekcji i zabawiać się handlem wymiennym nimi. Uwięzione w podziurkowanych pudełkach od zapałek chrobotały, chrzęściły w klasach szkolnych, zdradzając właściciela.
(2) Dampfer, niem. (parostatek).
(3) Dom moich śp. dziadków, Teresy i Maksymiliana Straszewskich zlokalizowany był we Wronkach przy Rynku nr 7 (adres przedwojenny). Sąsiadował z „apteką pod orłem”, prowadzoną przez panów J.i M. Stryczyńskich. Dzisiejszy wygląd zawdzięcza nowemu właścicielowi, Powszechnej Spółdzielni Spożywców „Społem” we Wronkach (zmiana fasady, wnętrz, piwnic, podwórza, warsztatów rzemieślniczych i użytkowników). Jedynie dach z kaferkami przypomina dawny.

Tradycje domu Straszewskich we Wronkach
Posesja Straszewskich posiadała własny drewniany stelaż ołtarzowy oraz spory zapas ozdobnych, ciężkich zasłon pluszowych (złociste i modre, z frędzlą) i tiulowych śnieżno-białych do dekoracyjnego upinania na ołtarzu (– zawsze trochę inaczej). I wielkie kandelabry do świec ołtarzowych. Na wszystkie procesje Bożego Ciała, jakie pamiętam, strojono w moim domu ołtarz ze specjalnymi na ten cel naczyniami ceramicznymi o dwu uchwytach w kształcie starożytnych waz – na ozdobne bukiety. Wspaniale prezentowały się w nich kwitnące gałęzie tamaryszka, darowywane z ogrodów państwa Stryczyńskich (hodowali drobne krzewy). Jedno z naczyń, wprawdzie utłuczone, ale sklejone, uchowało się nam, rzewna pamiątka. A dom nawiedzany przez Pana Boga stroił się cały w zielone girlandy, plecione ze świeżych liści przed procesjami. Na naszym podwórzu, gdzie w workach leżały sterty zieleni rozsiadały się doproszone kobiety i plotły pradawnym obyczajem niekończące się zwoje. Całe domostwo stawało się wonne jak las. Potem tymi festonami obwieszano fasadę domu od dachu, okien, aż po ołtarz.

Uroczyste Msze św. na rynku odbywały się w 20–leciu międzywojennym również z okazji uroczystości czy świąt narodowych, i te właśnie okazje dokumentują dwie eksponowane fotografie. Oba wejścia do domu zamykały drewniane bramy; zabytkowe były profilowane drzwi do sieni z mosiężnymi ćwiekami – guzami. Zostały zniszczone czy zaginęły po sprzedaży domu.

W stan posiadania posesji Straszewskich wchodził również zabytkowy sprzęt, służący do uświetniania wiosną nabożeństw przy figurze Jana Nepomucena na rynku. Była to wielka ośmiokątna lampa – latarnia metalowa z okienkami ze szkła kolorowego, jak pamiętam i 36-ma osadzeniami na świece. Przedmiot był wielki i bardzo ciężki, wynosił go specjalnie najmowany „człowiek”, mocny mężczyzna, który radził sobie z ciężarem. Latarnia zapalona – rozjarzona ożywała o zmroku, kiedy gromadziło się przy świątku grono mieszkańców, śpiewające pradawną pieśń „dziadowską” z dziejów świętego. Dziś jeszcze mam w pamięci strofy: „...Pytał się król Jana śmiele/ co mu królowa w kościele/ do ucha powiedziała –z czego się spowiadała./ Wolę wszelkie męki znosić, / niż jedno słowo ogłosić. /Lepsza chwała u Boga / niż twa, królu, powaga”. ... i dalej tak,/ aż do męczeństwa świętego.Zabytkowej tej latarni po powrocie z wysiedlenia rodzina już nie odnalazła. Można przypuszczać, że została przekazana przez wojennego mieszkańca posesji Straszewskich, Niemca, podczas zbiórek metali „na armaty”. I tak jeszcze jeden przedmiot dawnego miejscowego obyczaju zaginął bezpowrotnie.

Za autorką wspomnień, W. Pierzchlewicz, zachęcamy Czytelników do dzielenia się z nami wiadomościami na temat rynku. – Mam nadzieję, że ktoś z Państwa, Łaskawych Czytelników tego artykułu, wie lub pamięta o szczegółach związanych z opisanym wystrojem Rynku wronieckiego ongiś. Gdyby jeszcze zechciał podzielić się tym z nami – serdecznie o to proszę. Wszak wzbogacenie wiedzy o swoim mieście jest sprawą godną i pożyteczną – pisze p. Wanda w postscriptum. Możemy zapewnić, że jako redakcja życzliwie zamieścimy na swoich łamach (i stronie) wszelkie nowe informacje.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rynek Wroniecki – salon letni miasta w XX-leciu międzywojennym - Szamotuły Nasze Miasto

Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto