Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Bombardowaliśmy przeciwników"

RED
Magda Prętka
Urodził się 15 sierpnia 1929 roku w Szamotułach, gdzie mieszka do dziś. Wciąż czuje silny związek ze sportem, który niegdyś stanowił połowę jego życia. Przechadzając się ulicą Poznańską z sentymentem spogląda na dawną salę Sundmanna, która tuż po wojnie tętniła wielkimi sportowymi emocjami. To właśnie tam odbywały się walki bokserskie z jego udziałem. Łącznie stoczył 198 walk, wielokrotnie zdobywał Mistrzostwo Okręgu Poznańskiego, a w 1951 wywalczył tytuł Mistrza Polski. Jako reprezentant pierwszoligowej Legii Warszawa boksował w Kownie, Wilnie, zadziwiał swym talentem Bułgarów i Rumunów. Walczył z Antkiewiczem i Komudą. Nigdy nie przegrał przez nokaut. Podziwiał Jerzego Kuleja, Józefa Grudnia, Tadeusza Walaska, Adamskiego, Drogosza, Kukiera. Był jednym z wielkich, niepokonanych „Bombardierów z Szamotuł” - jednym z bokserów, którzy stali się dumą miasta...

Z Marianem Stachowiakiem - ostatnim bombardierem z Szamotuł rozmawia Magda Prętka.

Skąd u Pana zainteresowanie boksem?

Po wojnie nic nie było, żadnych atrakcji. Nie mieliśmy co ze sobą zrobić. Sport natomiast wypełniał czas, a potem stawał się wielką pasją. W latach 40. w Szamotułach zawiązał się Szamotulski Klub Sportowy. Sekcja bokserska powstała w 1946 roku. Ciągnęło mnie do sportu, więc wstąpiłem do niej jako młody, 17 -letni chłopak.

Rodzice nie protestowali?

Nie. Miałem dużo rodzeństwa, było nas sześciu w domu. Brat grał w piłkę nożną. Rodzice raczej cieszyli się z tego, że mamy zajęcia, że nie snujemy się bez sensu po ulicach. Mama co prawda trochę wyzywała, ale ja miałem do boksu zamiłowanie, a ona z czasem chyba to zrozumiała - że dla mnie to coś znacznie więcej niż tylko sport.

Gdzie odbywały się treningi sekcji bokserskiej?

Z początku w salce w podwórzu u pana Gieremka na Rynku (prowadził knajpę, był wielkim pasjonatem sportu; po każdym meczu Sparty Szamotuły wywieszał na kartce wyniki - przyp. red.). Później trenowaliśmy w szkole na Staszica (Szkoła Podstawowa nr 1 - przyp. Red.). Mieliśmy trenera z Poznania, nazywał się Szulczyński. Kierownikiem sekcji natomiast był Bronisław Kubiak. A wszystkie walki odbywały się w sali u Sundmanna - początkowo na scenie, ale szybko okazało się, że jest ona za mała. Szamotulska cukrownia zorganizowała wtedy prawdziwy ring, który postawiono na środku sali. Wówczas walki bokserskie, pod względem samej - nazwijmy to - oprawy, stały się dużo bardziej profesjonalne.

Jak wyglądały treningi?

Opierały się przede wszystkim na tzw. footingach, czyli na ćwiczeniach i biegach kondycyjnych oraz na tzw. walce z cieniem. Biegaliśmy, robiliśmy uniki, trenowaliśmy uderzenia. Proszę sobie wyobrazić, że taka walka z cieniem mogła trwać nawet 2 godziny! Wie Pani... my wszystkiego uczyliśmy się od podstaw. Pierwsze sekcje bokserskie w Polsce powstały w latach 20., a więc zaraz po wojnie, na chwilę przed kolejną, czyli tak naprawdę ten boks w naszym kraju dopiero raczkował, a my razem z nim. To nie było to co dziś, nie mieliśmy takiego sprzętu, odpowiednich rękawic nawet nie było. Dopiero w Legii Warszawa, o czym opowiem może nieco później, spotkałem się z bardziej profesjonalnym podejściem do boksu, ale to też nie było to, co dzisiaj. Bo dziś boks to przecież zawód, jak każdy inny. Kiedyś to była tylko pasja. W Legii otrzymywaliśmy jakieś pieniądze, ale bardzo skromne, a jednak nie miało to aż takiego znaczenia.

Warunki do trenowania w Szamotułach nie były zatem komfortowe, ale zamiłowanie do sportu wzrastało z każdym kolejnym dniem?

Dokładnie tak. Po wojnie każdego ciągnęło do sportu, a jak już załapał bakcyla, to był koniec! Mieliśmy tu dobry klimat do rozwijania tężyzny fizycznej, do uprawiania różnych dyscyplin, a to dlatego, że był w nas zapał do sportu i wspaniali ludzie - działacze wokół. Wspomnieć należy przede wszystkim pana Słomińskiego, ojca Tadeusza. Wszystko można było z nim załatwić, we wszystkim pomagał i naprawdę wiele zrobił dla SKS-u (późniejsza Sparta Szamotuły - przyp. red.). Mam zresztą pełne uznanie dla Szamotulskiego Klubu Sportowego. Działali w nim wspaniali ludzie! Kolega Marian Konieczny, jeden z dawnych piłkarzy wspominał w ostatnim wywiadzie pana Chudziaka. To też był fantastyczny człowiek. Trzeba powiedzieć również o Stasiu Kurowskim. Podczas okupacji pracowaliśmy razem na poczcie w Szamotułach. Potem, w 44’ mnie wywieziono do pracy do Piły, a on tu został. O jego zasługach dla szamotulskiego sportu, w tym przede wszystkim dla piłki nożnej, nie muszę chyba opowiadać.

W Szamotułach był boks, była piłka, rozwijały się też inne dyscypliny sportowe. Czy jacyś zawodnicy w sposób szczególny zapadli w Pana pamięci - poza bokserami i piłkarzami?

Wielu mógłbym wspomnieć. Mieliśmy np. dwóch świetnych biegaczy: Barteckiego na 800 m i Wiktora Piechockiego. Bartecki reprezentował zresztą później Wartę Poznań.

A pamięta Pan Badurskiego? Wacka? Oczywiście! To był doskonały zapaśnik. Jakoś w latach 30., miałem wtedy około 10 lat, ojciec zabrał mnie do sali Sundmanna, gdzie Badurski występował. Mówili na niego „Kaściej”, bo był chudy i wysoki. W pamięci utkwił mi też taki obraz, gdy już po wojnie na ulicy Poznańskiej rozciągały go konie! A, że ulica pokryta była wtedy brukiem, to aż iskry się sypały, gdy konie uderzały kopytami o podłoże! Takie to pokazy w Szamotułach były. A Wacław Badurski faktycznie był niesamowicie silnym zawodnikiem.

Porozmawiajmy jednak o boksie. Jak potoczyła się Pana sportowa kariera? Ma Pan przecież na koncie nie lada osiągnięcia...
Rzeczywiście trochę tego było. W 1947 roku zdobyłem mistrzostwo okręgu poznańskiego. Rok później również wywalczyłem mistrzostwo tego samego okręgu. 4-krotnie reprezentowałem Poznań w walkach ze Szczecinem, Wrocławiem, Krakowem i Bydgoszczą. Proszę sobie wyobrazić, że w okręgu poznańskim byliśmy najlepszą drużyną! (mowa o sekcji bokserskiej Szamotulskiego Klubu Sportowego). W 1949 roku mieliśmy wejść do pierwszej ligi, ale zdarzyła się taka sytuacja: nasz bokser - bardzo dobry zawodnik, Genek Pikusa został znokautowany, a to oznaczało miesięczną przerwę w walkach. Termin (tej przerwy - przyp. red.) mijał akurat w niedzielę. I to właśnie w niedzielę mieliśmy walczyć z Wartą Poznań, która wtedy zajmowała pierwsze miejsce. Ten klub miał jednak swoich przedstawicieli w Poznańskim Związku Bokserskim, w związku z czym bardzo cwanie termin meczu przesunięto na sobotę. Genek Pikusa nie mógł zatem boksować, a my na nowy termin musieliśmy się zgodzić. Koniec końców - przegraliśmy 9:7. Wyjaśnię tylko, że w tamtych latach toczono po 8 walk.

Zostałem również powołany do młodzieżowej reprezentacji Polski na mistrzostwa z udziałem Czechosłowacji. Walkę eliminacyjną stoczyłem z Ratajczakiem z Poznania. Odbyła się ona w stołówce Cegielskiego, w Poznaniu oczywiście. Miałem wygraną w garści, ale cóż... poznańscy sędziowie kibicowali i trzymali ze swoi

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto